„(…) Dziewczyna znów krzyczała, lecz bezgłośnie, z ustami rozwartymi jak wielka litera „o”. Jack London zawył. (…) – Niebo! Ono się pali! – zawołała. – Jak podczas zachodu słońca? Dziewczyna pokręciła powoli głową.”

„Nadchodzi ogień” to saga napisana we współpracy Gillian Anderson oraz Jeffa Rovina. Pomimo że książka posiada dwóch autorów, to każdy skupia się tylko na jednym, a raczej na jednej autorce, mowa tutaj o Gillian Anderson, która ma rzesze fanów. Ich serca podbiła serialami między innymi „Z Archiwum X” oraz „Hannibal”. Całkowicie nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy oceniają jedynie Gillian, pomijają Jeffa Rovina, który ma na swoim koncie wiele napisanych książek, być może analizują, jak aktorka spełniła się w roli pisarki, no ale jak wspólna praca to wspólna co nieee?

Wiadomo, że ten, kto ma już wprawę w pisaniu, będzie prowadził debiutanta, jak dziecko za rączkę, ach zapomniałabym, oczywiste jest też to, że znane nazwisko robi dobrą reklamę, czyż nie prawda?

Okej przejdźmy do meritum…

Statek badawczy Falkland Advanced Petroleum na południowym Atlantyku wydobywa srebrnawy kamień o dość specyficznym wyglądzie zewnętrznym, a także nieznanych właściwościach. Zanim doktor Sam Story zbadał relikt, to niestety ktoś mu go skradł. W dalszych częściach książki okazuje się, że ten kamień będzie miał kluczowe znaczenie w całej opowieści.

W tym samym czasie na Manhattanie dochodzi do ataku na ambasadora Indii. Ganak Pawar jest bardzo zajętym człowiekiem. Stara się poświęcać jak najwięcej czasu dla swojej jedynej i ukochanej córki Maanik. Każdego ranka pod czujnym okiem ochroniarza ojciec z córką spacerują w drodze do szkoły Maanik. Pod budynkiem szkoły Ganak zostaje zaatakowany, dzięki szybkiej interwencji ochroniarza ambasador wychodzi z całej sytuacji bez najmniejszego draśnięcia.

Niestety wszystko to dzieje się na oczach Maanik, kiedy dziewczyna otrząsa się z szoku, postanawia pójść zwyczajnie na lekcje, tam jednak zaczyna słyszeć i widzieć różne rzeczy, jakby tego było mało, na kartce nieświadomie kreśli długopisem okręgi, a na koniec przerażająco krzyczy i zadaje sobie rany na rękach. Rodzice nie wiedzą w jaki sposób pomóc córce, jej stan się nie polepsza, a wręcz przeciwnie. Postanawiają wezwać do siebie Caitlin O’Hara, która jest doktorem medycyny i filozofii. Proszą kobietę o pomoc, chcą, aby odnalazła przyczynę ataków, które mają podłoże psychologiczne. Jak się z czasem okazuje podobne symptomy jak Maanik mają także Gaelle Anglade z Haiti oraz Atash Gulshan z Iranu.

„Caitlin milczała. Podobnie jak wcześniej, za sprawą węża na Haiti, zobaczyła coś, czego doświadczał pacjent.”

Jaką rolę odgrywały w tym wszystkim zwierzęta? Co wspólnego z chorobą ma relikt odnaleziony na Falklandach? Narzędziem czego albo kogo stali się Maanik, Gaelle oraz Atash? Kim jest Bayarmii i jaki ma związek z bardzo odległą przeszłością?

Mam nie mały problem z poskładaniem myśli w jedną spójną całość, ponieważ książka jest ciekawa i podobała mi się, lecz nic poza tym.
Po opisie i zapowiedziach oczekiwałam czegoś, co podniesie mi adrenalinę, nie da zasnąć i z zapartym tchem będę czekała na rozwiązanie zagadki… tak, tak dobrze myślicie… jak zwykle miałam o wiele większe oczekiwania. Wybaczcie, ale jeśli widzę, że książka jest przypisana do gatunku thriller/sensacja/kryminał, to myślę… będzie się działo, będzie strach, będzie napięcie…

„Nadchodzi ogień” to pierwsza część „Sagi końca świata”. Sama książka składa się z trzech części, rozdziały są całkiem krótkie.
Powieść jest wielowątkowa. Czyta się ją dosyć szybko i z zainteresowaniem. Styl i technika, jaką posługują się autorzy, są poprawne. Ogromnym minusem są słabo wykreowani bohaterowie, w zasadzie nie znamy ich wyglądu i nic o nich nie wiemy, prócz kilku suchych faktów czym się zajmują i ile lat mają (ot cała charakterystyka postaci). Jeśli chodzi o oprawę graficzną, jest bardzo dobrym odzwierciedleniem tego, co znajduje się w środku książki.

Zapomniałabym… czytelnik znajdzie w książce wątek: czarnej magii, sił nadprzyrodzonych, połączenie teraźniejszości z przeszłością, hipnozy, obrzędów, wikingów, kataklizmu oraz „wymiaru transpersonalnego”, mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam, co ważne wszystko rozpoczęte nic nie skończone, być może zakończenie znajduje się w kolejnych częściach i tego należy się trzymać.

Pomysł na powieść jest bardzo dobry, jednakże wydaje mi się, że zabrakło tutaj tego „czegoś”, co zatrzymuje czytelnika przed odłożeniem książki choćby na chwilkę, póki zagadka się nie wyjaśni.

Epilog nawiązuje do kolejnej części i zakończony jest tak, by zachęcić odbiorcę do sięgnięcia po drugi tom, bowiem zagadka się nie wyjaśniła do końca. Czy sięgnę po kolejny tom? Niewątpliwe tak, ponieważ po pierwsze nurtuje mnie samo zakończenie całej serii, a po drugie nie lubię zostawiać serii niedokończonej (takie moje małe odchylenie, kiedy coś zaczynam, muszę to dokończyć). Jeszcze raz to napiszę, że książka podobała mi się, lecz jest to jedna z wielu pozycji, o której prędzej czy później najprawdopodobniej zapomnę. Musicie ocenić ją sami.

Anderson_Nadchodzi ogien_m

Dodaj komentarz