Kameleon i Francja

„Klub Kameleona, Paryż 1932” to wielowątkowa opowieść o prawdziwie barwnych osobistościach. Prawda tam miesza się z fikcją, a opowiadane historie właściwe są dla tworzących je autorów. Klub Kameleona nie jest nawet tłem całej historii, jednakże to on niczym Wielki Wybuch stanowi początek wszystkich opowieści. Kameleon jest niejako uosobieniem Francji. Ukazuje jej różnorodność, wielokulturowość i unikatowy charakter, na który być może nie zasługują w tamtejszym okresie inne miasta. Klub skupia w swych szeregach najdziwniejsze osoby. Poznajemy fotografa Węgra – Gabora Tseny, jego przyjaciela – pisarza i rodowitego Amerykanina Lionela Maine, dziewczynę Suzanne Dunois, która związana jest, bądź była już z tymi właśnie gentlemanami, a także właścicielkę Kameleona – Yvonne. Naszej uwadze nie umyka również baronowa – Lily de Rossignol i transseksualna sportsmenka i kierowca rajdowy, Lou Villars – właściwie postać wiodącą tej opowieści.

W klubie na Montparnasse każdy może poczuć, że to miejsce jest właśnie dla niego. Homoseksualiści, odrzuceni przez życie, niezrozumiali przez innych i obcokrajowcy. To właśnie dzięki niemu i bezsenności, Gabor poznaje swoją protektorkę – baronową Lily i przyszłą partnerkę Suzanne. To z nim przychodzi na występy tamtejszych artystek i widzi Lou, która namiętnie wręcz uczestniczy w jednym ze swych widowisk wraz z ówczesną kochanką Arlette.

„Klub Kameleona” jest opowieścią, która miała wyjaśnić nam i wszystkim bohaterom – jak to możliwe, że pozornie nieistotna, ale niezwykle widoczna Lou Villars stała się zbrodniarzem. Jak to się stało, że została agentką gestapo? Dlaczego jej brutalne przesłuchania tak głęboko odznaczyły się na kartach tej historii? Nie znajdujemy jednak bezpośredniej odpowiedzi na te pytania. Wyjaśnieniem tej zagadki jest bowiem całe życie naszej sportsmenki. Musimy się jednak zastanowić, czy aby historia zawsze opowiadana jest w obiektywny sposób? Przecież czysty obiektywizm nie istnieje. „Klub Kameleona” pokazuje nam bowiem, że historia zawsze zależy od człowieka i punktu widzenia, z którego ją opowiada. To my kreujemy istotną dla nas prawdę, a to, co za nią uważamy, w odbiorze innych bywa fałszem.

W książce mamy wielu narratorów – fotografa, pisarza, Suzanne, baronową, a także daleką krewną, która opowiada właśnie zasłyszaną historię. Wszyscy z nich starają się opowiedzieć o tych samych wydarzeniach, jednak ich identyczność jest tylko pozorna, każda jest emocjonalna i pełna doświadczeń, ale inna. Bohaterowie są połączeni ze sobą. Lionel jest przyjacielem Gabora, a jego ostatnią miłością Suzanne. Baronowa natomiast zna obu panów, a Yvonne jest właścicielką Klubu Kameleona, do którego wszyscy uczęszczają. Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Lou Villars?

Każda z opisywanych postaci prędzej, czy później odczuwać będzie lęk wobec kobiety, która ze sportowca przeistoczyła się w hitlerowskiego sprzymierzeńca. Ale dlaczego Lou była potworem? Być może początków powinniśmy szukać już w internacie, do którego została wysłana przez swoich rodziców lub zastanowić się, czy molestowanie małej dziewczynki ma swe konsekwencje w dorosłym już życiu. Czy fakt, że jej ojciec był fatalnym kierowcą, sprawił, że została kierowcą rajdowym? Czy wyrzucenie jej z wyścigów samochodowych, po przyodzianiu przez nią męskiego stroju, który co prawda był wbrew konwenansom, było zasadne? Czy romans z Niemką – Inge przybliżył ją do gestapowskiej współpracy? Istotne jest jednak, że Lou nie myślała o sobie w tak bestialski sposób. Kiedy Niemcy wkroczyli do Francji, odczuła przecież smutek obserwując ogromną swastykę wiszącą na Łuku Tryumfalnym. Nie zabiła też Suzanne w trakcie przesłuchania za kolaborację i pomoc w ucieczce Yvonne. Wykonywała przecież swoją pracę.

Najciekawszym aspektem książki jest niewątpliwie fotografia umieszczona na jej okładce. Inspirowana jest bowiem prawdziwymi wydarzeniami, a męska kobieta w garniturze to Violette Morris – pierwowzór Lou Villars. Morris była lekkoatletką i kierowcą rajdowym, a także przede wszystkim – agentką gestapo. „Klub Kameleona” jest niewątpliwie zawiły i wielowątkowy, a momentami wręcz trudny w odbiorze. Być może nie jest lekką propozycją na wieczorki z książką. Jest jednak ciekawy. Ukazuje Paryż z nieco innej perspektywy, nieco go zniekształcając, podobnie jak nazistowski wątek Niemiec. Na jego kartach goszczą też niezwykłe postacie – Hitler, Picasso, a nawet Edith Piaf. Jeśli pragniemy przemierzać Paryż wraz z Gaborem cierpiącym na bezsenność, uczestniczyć w żeńskich wyścigach samochodowych i udać się na wieczór w Klubie Kameleona, to zdecydowanie powinniśmy po niego sięgnąć. Interesujący jest również sam zapis historii. Poznajemy te same wydarzenia, jednak z perspektywy różnych osób. Ujmujące jest również wplecenie nazistowskiego zbrodniarza Hitlera i wielkiego malarza Picasso do niejako miłosnej historii. W końcu nie powinniśmy oceniać książki po okładce – jednakże tym razem warto, bo skusiłaby nawet największego sceptyka czytania.

Magdalena Konarska

Klub-Kameleona-Paryż-1932-Francine-Prose-recenzja-ksiazki

Dodaj komentarz