Południowa część Stanów Zjednoczony jak każde inne miejsce na świecie rządziła się swoimi prawami.
Specyficzne zachowania, tradycje, historia. William Faulkner pokazuje czytelnikowi obraz społeczeństwa z drugiej połowy XIX wieku. Murzyn to był murzyn, muł to porządne zwierzę gospodarskie, a na obcych patrzono nieufnie.
Otwierając pierwszą stronę, wchodzimy do szklanej kuli, która na autopilocie zabiera nas w podróż. Nie mamy kompletnie żadnej kontroli nad trasą ani tempem podróży. Możemy tylko obserwować krajobraz i wydarzenia.
Przystajemy kilka chwil nad górami, na które wspina się jakiś dzielny alpinista, by w mgnieniu oka znaleźć się nad wodą i spokojnie dryfować po błękitnej tafli, przemierzać dziką dżungle, widzieć jak upadają imperia i zmienią się epoki. Pozornie wszystkiemu brakuje ładu i czytając, nie można oprzeć się wrażeniu, że układamy puzzle tyle tylko, że bez rysunku-wzoru. To może sprawić wiele trudu, ale nagroda jaką jest satysfakcja i ciekawość pcha nas do przodu.
Faulkner posiada coś, czego wielu pisarzom brakuje. STYL! Język, forma, miejsca, postacie, przemyślenia… Potrafi pokazać rzecz z przodu, boku, tyłu, zaprosi do środka, rozpali w kominku, po czym wyrzuci Cię przez okno i poszczuje psami. Absalomie, Absalomie…… Polecam
Panie Williamie jest pan świetnym przewodnikiem. Podróż jaką przeżyłem, klasyfikuje w kategorii „Niezapomniane”.