Zamknęłam delikatnie książkę.
Najdelikatniej jak tylko potrafię. Odkładam ją cichutko na szafkę nocną stojącą przy moim łóżku. Łzy ciekną po moich policzkach tak, jakby ktoś odkręcił mi potężne krany. Książka, która nie pozwoliła mi zasnąć…
26 kwietnia, 1986 rok. Data, która sprawia, że zaczynam mieć dreszcze… Wybuch reaktora w czarnobylskiej elektrowni jądrowej.
Chyba nie muszę więcej tłumaczyć… Wszyscy wiemy, co działo się dalej.
„Czarnobylska modlitwa” to wstrząsający, ściskający serce i gardło dokument.
Dokument o tym, w jaki sposób jeden dzień zmienia wielu osobom życie. Ile zadaje bólu, cierpienia, szkód i śmierci. Opowieść i monologi osób, które przetrwały katastrofę. Bohaterowie – dzieci, dorośli. Kobiet, mężczyźni. Lekarze, strażacy, żołnierze, zwykli ludzie.
Bo przecież reaktor nie wybiera. Dotyka każdego, bez wyjątku. Pierwszy monolog wywołał u mnie falę rozpaczy… Tak zostało już do końca. Do ostatniego monologu, do ostatniej strony. „Czarnobylska modlitwa” to wołanie. „Czarnobylska modlitwa” to krzyk. Przede wszystkim jednak ten dokument to pomnik pamięci ku czci Tych wszystkich, którzy zostali dotknięci falą rażenia po wybuchu reaktora. Ze szczerego serca mogę powiedzieć jedno. To zdecydowanie mocna pozycja… Najmocniejsza i najbardziej przejmująca, jaką dotychczas przeczytałam.
Prawdziwa… Według mnie to pozycja obowiązkowa niosąca bagaż emocji. Emocji, których nie powinniśmy się wstydzić. Historia, która zostanie w nas na długo. Skąd to wiem? Przekonałam się na własnej skórze. Chyba nie mam nic więcej do dodania…
Polecam z całego serca, naprawdę warto sięgnąć po ten dokument.
Recenzja pochodzi z mojego bloga www.zaczytana-jot.blogspot.com „
Justyna Kwiatkowska