Warszawskie Targi Fantastyki – relacja
Koła rozdygotanego wózeczka z najmłodszą reporterką świata zaprzęgniętego w tatę zatrzymały się przed budynkiem Domu Towarowego Bracia Jabłkowskich, gdzie 6 i 7 października odbyły się Warszawskie Targi Fantastyki. Wydarzenie było okazją do spotkania z pisarzami fantastyki, wystawcami gier oraz miłośnikami klimatów miecza i magii. Zobaczymy, jakie atrakcje przygotowano w tym roku.
Zwiedzanie rozpocząłem od kawy w tawernie na kołach. Smolisty napój podał mi miejscowy barista. To dało mi +10% do dziennikarskiego zmysłu obserwacji.
Warszawskie Targi Fantastyki obfitują w wystawców gier karcianych i planszowych, które można przetestować na miejscu w rozgrywkach turniejowych, w producentów rękodzieła wszelakiego, w księgarzy z tekstami magicznymi i książkami klasycznymi, jak i nowymi. Na uwagę zasługuje prawie całkowity brak obecności gier komputerowych. – Czemu? – Dopytuję. W tajemnicy dowiaduję się, że wcale nie chodzi o to, że gry planszowe całkowicie wyparły rozrywkę elektroniczną – bo takie wrażenie można by odnieść penetrując Warszawskie Targi Fantastyki. Chodzi o kanały dystrybucji – gier komputerowych już się prawie nie sprzedaje w pudełkach, zatem metody promocji są inne. Z grami planszowymi trzeba „wyjść do ludzi” – jak stwierdził mój rozmówca.
Stukot buteleczek, flakoników, egzotyczne zapachy. Przywitała mnie para alchemików ze stoiska Soap Szop. Zmierzyli mnie wzrokiem, może rzucili test na obecność nieprzyjemnych zapachów, bo zaproponowali mi powąchanie nowej kolekcji mydeł Yen i olejków do ciała. – A składniki to z Ninfgardu? – Pytam. – Panie… – Receptura tajna. Dostawcy tajni. Tak się nic nie dowiem. Mogą mi za to sprzedać razem z naturalnymi kosmetykami historię. Zatem zapytałem – skąd pomysł na połączenie produkcji kosmetyków naturalnych ze światem fantasy?
– Na chwile jest się kimś innym, gdzie indziej. Żyje się w jakiejś historii. I my dokładnie to chcemy robić: chcemy sprzedawać ludziom historie. Postanowiliśmy połączyć porządne, rzemieślnicze kosmetyki ze sztuką opowiadania historii. – Wyjaśnia Inka Ćwiek z Soap Szop. – A wasi klienci? – Dopytuję. – Mamy nadzieje, że są ludźmi. Bo jak się okaże, że jednak Reptilianami, to przypał (…) Mamy naprawdę elegancki przekrój: od dzieciaków totalnie podjaranych fantastyką, bo właśnie zobaczyły ,,Hobbita”, a tu wjeżdża do nich Krasnoludzie Mydło, przez nastolatków i millenialsów z fandomu, jarających się naszą serią Yen o zapachu bzu i agrestu, przez ludzi w średnim wieku, których bawią produkty jak Modżajto czy Bogactwo, aż po starsze Panie, rozkosznie chichrające się z Sexu i Splendoru (Splendor – popularna gra, przyp. redakcja) .
Uraczony zapachami z Szopa ruszyłem dalej w drogę. Rzuciłem test na redaktorską charyzmę, wiem, że mam +10% od córki o imieniu Lenuca i popędziłem do Jakuba Ćwieka. Ten jednak utknął gdzieś za wielką wodą. Zostało po nim tylko magiczne krzesło z niewidzialnym Panem Jakubem – tak twierdzi pewna dama, która zachęca do zrobienia sobie zdjęcia z pustym krzesłem i wpisaniu się na tajemniczą listę z nazwiskami oddzielonymi dziwnym znakiem runicznym : @..
I wreszcie go spotykam. Gamemakera – człowieka, który nie tylko rozdaje tu karty, ale projektuje mechaniki gier. Grzegorz Pietras jest twórcą autorskiej gry Łotry i zdecydował się zdradzić sekret Gamemakerów. Zatem jak grać, aby wygrać na tym niełatwym rynku?
– Mam wrażenie, że w Polsce ostatnimi czasy zostało wydanych więcej gier niż rynek jest w stanie to udźwignąć. Odczuwam sporą konkurencję nawet na płaszczyźnie samych karcianek
– A mechanika gry?
– Stworzenie Łotrów było podyktowane chęcią zaprojektowania szybkiej, niewielkiej karcianki, która byłaby dostępna na każdą kieszeń i nie wymagała dokupowania dodatków, boosterów (…) Jako, że grę chciałem wydać samodzielnie, zdecydowałem się zacząć od mniejszego tytułu, dzięki któremu zdobędę doświadczenie i nauczę się procesu wydawniczego (…) Moim celem, przy tworzeniu mechaniki i całego konceptu gry, były dwie rzeczy: poczucie silnej rywalizacji między graczami, które miało nakręcać ich do zabawy przy stole oraz odczuwanie przyjemności z rozgrywki, nawet pomimo tego, że gra jest, jak to określają ludzie, wredna. Wredność gry zresztą nie wyszła przez przypadek i przejawia się niszczeniem kart wroga czy kradzieżą zasobów. Chciałem również, żeby lekkiej rozgrywce towarzyszyły nierzadkie wybuchy śmiechu wśród graczy, co, jak obserwuję na konwentach, chyba się udało (…) Dzięki przejrzystym i nieskomplikowanym zasadom jestem w stanie wytłumaczyć Łotrów w ok. 3 minuty.
Jeśli przez pomyłkę wciśniesz przycisk -1 w windzie, to znajdziesz się w ZONIE. A tam znajduje się obozowisko Stalkerów. Co to za jedni?
– Na targach stanowimy niejako element rozrywkowo-festiwalowy: dajemy ludziom miejsce gdzie mogą odpocząć, napić się w barze, posłuchać trochę o naszym uniwersum czy spróbować odrobinę jak to jest być stalkerem, czy to poprzez możliwość założenia na sobie sprzętu, który na sobie nosimy, czy to na Torze Anomalii. Poza zaś Zoną konwentowo-fandomowo-targową robimy wspólne wypady w teren, interesujemy się urbeksem (eksploracja nieznanych miejsc, przyp. redakcja), niektórzy z nas amatorsko piszą opowiadania osadzone w uniwersum. – Powiedział przedstawiciel grupy Cheki Breeki Squad.
Jak zostać prawdziwym Stalkerem? Nie jest łatwo, kandydat najpierw jest obserwowany, musi zdobyć zaufanie grupy. Wtedy otrzymuje zaproszenie. Co się dzieje potem, tego mi nie powiedziano. Za to pokazano mi techniki prowadzenia jeńców, techniki eksploracji terenu, techniki przesłuchań. Stalkerzy są twardzi, ale jak trzeba to i wózek z dzieckiem zniosą do ZONY, a i na gitarze zagrają.
Byłem w tłumie. Poczułem jego spojrzenie. Zaskoczył mnie pan o aparycji akwizytora ze szkoły językowej Tell me. Rzucił mi test na znajomość języka angielskiego. – Panie, językiem Tolkiena, to ja władam jak krasnolud młotem: mocno i dobitnie – odparowałem cios. Sprzedawca zademonstrował mi swoją ofertę: krótką grą RPG ze świata cyberpunk. Ukradłem tajny soft i sprzedałem go w Dark Webie. Więcej dowiem się na zajęciach. Pochwaliłem pomysł łączenia świata fantasy z biznesem, uprzejmie podziękowałem i ruszyłem dalej. Czas wracać do domu.
Roland Hensoldt