Nie ukrywam, że znając dwa poprzednie filmy w dorobku Katarzyny Rosłaniec, czyli „Galerianki” i „Bejbi blues”, przed seansem najnowszego Szatan kazał tańczyć, targał mną nie tyle ostrożny sceptycyzm, co wyraźne, niebezpodstawne obawy, a nawet leki strach. Zachęcony obecnością tytułu w repertuarze festiwalu Off Camera i zaintrygowany samym pomysłem, postanowiłem zignorować głosik w mojej głowie mówiący – „nie idź na to, nie rób sobie tego” i zarezerwowałem bilet na pierwszy możliwy seans. Teraz wiem, że to był błąd. Ale cóż, przynajmniej płynie dla mnie z tego jakaś nauka – ciekawość to pierwszy stopień do piekła… blisko dwugodzinnego piekła w tym przypadku. Szkoda tylko, że nauki ze swoich poprzednich błędów, nie wyciągnęła sama reżyserka… 

Szatan kazał tańczyć (2017)'3

Na samym początku reżyserka wita widza instrukcją obsługi filmu. Tak na wszelki wypadek. Pojawia się plansza informująca, że film składa się z 54 dwuminutowych scen, które można ułożyć w dowolny sposób, a w żadnym wypadku nie wpłynie na ogólny sens. Jak twierdzi reżyserka, daje to około 43 różnych kombinacji. Dokładnie tak, 43 miliardy kombinacji, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że każda z nich tworzy tak samo zły film.

Słowem klucz w przypadku „Szatan kazał tańczyć”, jest „pretensjonalność”. Jak inaczej można nazwać tak idiotyczny zabieg, którym reżyserka częstuje nas już na początku filmu? Wygląda to tak, jakby Katarzyna Rosłaniec na wszelki wypadek uprzedzała widza – „słuchaj, nawet jeśli to co oglądasz nie ma sensu, to tak miało być! To o artyzm chodzi, artyzm!”. Jaki sens ma również tworzenia filmu ze zlepku scen, które w ostateczności mają dawać to samo? Czy nie ciekawiej by było, gdyby w zależności od przyjętej przez widza chronologii, każdy mógłby otrzymać inną historię, inną puentę?

szata

No ale dobra, przyjmijmy, że ma to jakiś sens. Może reżyserka w ten sposób chciała powiedzieć, że od pewnych wydarzeń nie ma ucieczki, że jakby się człowiek nie starał, to na końcu zawsze czeka go to samo? To bym jeszcze kupił, ale tylko wtedy, gdy pozwala na to fabuła. Tak się jednak nie dzieje, a słowa „fabuła” i „sens” w przypadku Szatan kazał tańczyć, są sporym nadużyciem.

Przed seansem siedziałem w kinie z kolegą i rozmawialiśmy o wcześniejszych rodzynkach w twórczości Katarzyny Rosłaniec. Oberwało się „Galeriankom”, pojechaliśmy po „Bejbi blues”, ogólnie mieliśmy nadzieje, że polska reżyserka w końcu stworzyła film o czymś, coś co ma sens a nie jest tylko kontrowersją samą w sobie. Przecież gorzej być nie może, bo w zasadzie, o czym były te filmy, prawda? Po seansie okazało się, że w porównaniu do Szatana, oba z nich miały widzowi dużo więcej do powiedzenia.

Szatan kazał tańczyć (2017)'1

Szatan kazał tańczyć, to film pusty, pretensjonalny i kompletnie pozbawiony jakiegokolwiek przesłania. Jakie bowiem można znaleźć przesłanie, skoro główna bohaterka, Karolina – młoda dziewczyna, która odnosi międzynarodowy sukces jako autorka współczesnej wersji „Lolity” – przez cały film nie robi nic innego jak ćpanie, uprawianie seksu i pozowanie do nagich zdjęć z pluszakiem między nogami? Spytam się więcej – jak te 54 sceny mają nie dawać tego samego sensu, jak wszystkie są w zasadzie o tym samym? Czy naprawdę tak współczesną młodzież widzi reżyserka?

Katarzyna Rosłaniec pod przykrywką artyzmu i kontrowersji, która i tak bardziej nuży monotonnością (wszak współczesny widz wiele już widział) niż szokuje, nie ukrywa niczego innego, żadnego drugiego dna. Młodzi ludzie lubią seks, lubią imprezy i często ćpają. Dlaczego? Bo są młodzi. Tyle. Jedno jest pewne, po oglądnięciu Szatan kazał tańczyć, nawet najbardziej zagorzali krytycy, docenią obraz młodzieży, jaki Michał Marczak zaproponował we „Wszystkich nieprzespanych nocach” z zeszłego roku.

szatankazaltanczyc-13_2862bff5e0

Intrygującym, przynajmniej na papierze, wyborem reżyserki, było użycie kwadratowego kadru we większości scen. Zupełnie jak u Xaviera Dolana. Szkoda tylko, że dalej nie wiem, oprócz oczywistego nawiązania do Instagram, co miało to na celu. Raz, że w żaden sposób nie korespondowało to ze stanem emocji bohaterki, a dwa – wątek social media, który mógł się za tym ukrywać, w filmie zostaje ledwo muśnięty.

Tak naprawdę jedynym od początku do końca pozytywnym aspektem filmu, było aktorstwo. Łukasz Simlat, znakomita w swoim epizodzie Marta Nieradkiewicz, Danuta Stenka, a nawet nielubiana przeze mnie Magdalena Berus – wszyscy zagrali na najwyższym poziomie. W zasadzie to tylko dzięki Nim nie odpuściłem sobie filmu po pierwszych 20 minutach seansu. Zdecydowanie nie polecam. Szatan to z pewnością maczał palce w tej produkcji, a piekło istnieje naprawdę.

źródło zdjęć: offcamera.pl
FILM OGLĄDNĄŁEM W RAMACH: 
Szatan kazał tańczyć recenzja filmu

Szatan kazał tańczyć (2017) - plakat

 

Dodaj komentarz