Pielewin opowiada historię, która się wydarzyła i wydarzy, a robi to w sposób fascynujący, wciągający i porywający – w takiej właśnie kolejności: fascynuje, wciąga i porywa.
S.N.U.F.F. to powieść badająca konflikt pomiędzy cywilizowanymi mieszkańcami Bizancjum/ Big Biz a dzikimi Orkami/Urkami mieszkającymi w kraju Urkana. Materiały filmowe zwane jako S.N.U.F.F.: Special Newsreel / Universal Feature Film (brutalne filmiki bez cenzury) tworzone przez – bohatera, pilota Damilola Karpov – mają na celu zaspakajanie potrzeby kultury Biznacjum, która to potrzebuje odpowiedniej liczby ofiar, do tworzenia obrazu obcego.
Oszałamiająca, bestsellerowa, postapokaliptyczna powieść ukazująca wizjonerskie spojrzenie na wojnę i media.
S.N.U.F.F. odsłania kartka po kartce jego wizję: świat się zmienił, ale nie człowiek. Wizję ze znakiem zapytania: jak to możliwe? Ludziom się wydaje, że znają wszystkie części, z jakich się składa i będzie składał ten świat (u Pielewina: real), ale gdy go zepsują i złożą z pozostałych kawałków – stanie się inny, całkiem obcy. I człowiek dla tego świata jest ciałem obcym, choć w takim kształcie sam go stworzył. Autor porusza się w nim jak wśród paradoksów starożytnych Greków, które wydają się odpowiednim kluczem do najbardziej skomplikowanego organizmu. Odczytując je na nowo, przykłada jak miarę do tego, co widzi: już nie jeden świat, ale dwa – na dole i na górze, czyli jednocześnie dawny i nowy. W tych dwóch wymiarach prowadzona jest – równolegle – akcja powieści. Żeby dać jej przedsmak, można przywołać taki obraz: „Londyn w naszych czasach to tylko widok za oknem. Żaden inny Londyn już nie istnieje od stuleci”.
W opanowanym przez technologię „nowym świecie” – Big Biz – dominuje przekaz, dlatego autor mówi przez bohatera: „żyjemy w społeczeństwie wizualnym”. Informacja ta ma u Pielewina wydźwięk pejoratywny – to narkotyk. Społeczeństwo jest od niego całkowicie uzależnione. Na tym kolejnym poziomie rozwoju – autor nazwie go „postinformacyjnym” – rządzi już jednak nie informacja, ale właśnie przekaz, opierający się na dezinformacji. Inne pojęcia przydatne do jego opisu to: reglamentacja, manipulacja, inwigilacja. Brzmią znajomo, ale Pielewin nie byłby sobą, gdyby nie używał neologizmów bazujących na tym, co wydaje się dobrze znane i oswojone, a pod swoją nową postacią robi się złowieszcze: demarchia (demokracja monarchiczna), demokratura (demokratyczna dyktatura), liberatywny (liberalno-konserwatywny).
Wykorzystując filmowaną rzeczywistość, tworzy się jej odpowiednio spreparowaną wersję dla odbiorców. Podstawowym narzędziem tej manipulacji jest snuff. „Po co ludzie kręcą snuffy?” – to pytanie wielokrotnie pada w powieści. Poszukiwanie przez czytelnika odpowiedzi na nie, jak również na to, czym snuffy są i jaki przynoszą skutek, to wędrówka nie tylko po kartach książki, ale też po znanej z mediów współczesności – takiej, jaka została stworzona i jaka już pozostanie w pamięci, utrwalona na taśmie filmowej. Ale z perspektywy powie się o niej: „Filmowano nieprawdę i nikt w nią nie wierzył. Niewiara prowadziła do nienawiści. W wyniku tego cały świat runął”.
Wygląda znajomo? Nic dziwnego. To świat alternatywny – jeden z możliwych, utworzony ze znanych dzisiaj dobrze trendów i jeszcze lepiej znanych doświadczeń. Nie może być całkiem obcy tylko dlatego, że rozwinięte i doprowadzone do skrajności zostały masowe techniki najbardziej skuteczne, jeśli chodzi o wpływ na ludzi. Skoro już dziś dominuje przekonanie, że w skali masowej umysłami rządzą media, zwłaszcza obrazkowe (telewizja, kino, Internet), będzie okazja przekonać się, jak to wygląda po kolejnej, 221 Świętej Wojnie, sfilmowanej szerokim planem dla korporacji CINEWS, która ją udostępni wszystkim chętnym. Czytelnicy zapewne zwrócą wtedy uwagę na drobną, ale charakterystyczną modyfikację ujawniającą dwa filary wszechświata informacyjnego: film i wiadomości.
Na wstępie chciałam zaznaczyć, że to nie jest książka dla każdego. Jest ona trudna. Wpływ mają na to dwie rzeczy.
Pierwsza to styl autora, który już po paru stronach skojarzył mi się z lekturami szkolnymi. To oczywiście nie jest minus, jednak niewprawiony czytacz może czuć się zmęczony tekstem. Autor używa tutaj bardzo dużo sformułowań naukowych, technicznych wręcz można powiedzieć charakterystycznych dla gatunku postapokaliptycznego. Dostrzegłam tutaj trochę podobieństw do „Zbrodni i Kary” Dostojewskiego, gdzie poruszony był wątek nadczłowieka i podczłowieka, ale o tym trochę później.
Druga rzecz, która czyni książkę trudną, to poruszany temat i tutaj mam zamiar popłynąć! Z jednej strony dla mnie książka jest genialna, lecz z drugiej miałam ochotę wyrzucić ją za okno! Pielewin doskonale przedstawia świat, jaki może nasz czekać.
Już dzisiaj możemy spotkać się (w szczególności na lekcjach religii, czy na kazaniu w kościele) ze stwierdzeniem, że mianem Boga zaczynamy określać telefon, tablet, gry, a przede wszystkim pieniądze.
Pielewin przedstawia nam świat, w którym ludzie kierują się przykazaniami Manitu. Dla mnie, tak jak wywnioskowałam z tekstu, Manitu to wszystkie uzależnienia, które nami zawładnęły lub zawładną. Dla jednych jest to pogoń za pieniędzmi i słuchanie ich słodkiego brzęczenia, dla innych natomiast może być gra, tablet telefon, które swoim szeptem kuszą. Tak odebrałam postać Manitu.
Teraz trochę o tym co dzieje się w fabule.
Rozpocznę od podziału społeczeństwa. Jak już wspomniałam, dzieli się na podludzi i nadludzi. Na dolnym – w Urkainie (tłumaczenie polskie Urkana) żyje plebs zwany urkami co autor wyjaśnia nam zmieniło się orki, orkowie przez wymowę. Na górze w unoszącej się kuli, która ma imitować nasz świat mieszka elita zwana ludźmi. Ich miasto, bo tak chyba mogę je nazwać, zwie się Big Biz.
Czym różnią się te dwie grupy?
Z punktu anatomicznego – niczym.
Z punktu wizualnego? Też niczym.
Jedyne co ich różni to władza.
I tu przechodzimy do sedna sprawy książki. Orkowie marzą o dostaniu się do Bizantium, żeby zamieszkać w Londynie, jednak co jest największą ironią? Takie miasta jak Londyn czy Moskwa od dawna nie istnieją. Jedyne wspomnienie o nich jest zachowane w technologicznych „widokach za oknem”. Technologia się tak rozwinęła, że człowiek zaczął się dusić pod jej wpływem. Co lepsze! Ludzie wcale tego nie zauważają!
W przykład pięknie wpasowuje nam się narrator powieści Damilola Karpow, operator wiadomości na żywo. Na co dzień zajmuje się kręceniem tytułowych Snuffów, czyli wiadomości, które mieszają prawdę z wymysłem. Media robią dokładnie to samo co w dzisiejszych czasach: pokazują to co chcą, aby wywołać u publiczności, jak najlepszy efekt przemilczając najważniejsze fakty. Damilola pracuje w domu, siadając na czymś, co przypomina motor i operuje maszyną latającą. Podczas jednych z lotów poznajemy jednego z Orków – Gryma i od tego momentu śledzimy na zmianę tych dwóch bohaterów.
Wszystko zawdzięczamy surze. A kim jest sura? To wyprodukowana sztuczna partnerka. Jednym słowem sztuczna lalka. I tu znowu mamy wątek technologiczny.
Zostaje więc jedna sprawa do wyjaśnienia. Grym, jak już wspomniałam, jest Orkiem. Poznajemy go w dość niefortunnej dla niego chwili, gdyż podczas zalotów. I tak jak czytałam pierwszą scenę z nim, to tak sobie pomyślałam: „Oj, chłopie, ty jeszcze musisz się wiele nauczyć”.
Otóż wybrał się ze swoją lubą na ryby. Dziewczyna dawała mu znaki, jednak ten był na nie ślepy. No cóż, bywa. Nie będę opowiadać, jak to się dalej skończyło, bo zawstydziłbym biednego Gryma, a tak może skłonię Was do przeczytania tej książki.
Wracając Grym jest (przynajmniej na naszą miarę) nastolatkiem. Orkiem, którego zmartwieniem jest nienapisane wypracowanie. Chłopak ma dopiero się przekonać, że zostanie wplątany w niezły bałagan i wysłany na wojnę.
Właśnie wojna i miłość!
Tematy tak stare jak świat i tutaj też się pojawiają. Jednak Pielewin zwraca na nie szczególną uwagę.
Historia skłania do przemyśleń, ja sama wiele razy zastanawiałam się i łapałam za głowę, gdyż wszystko zmierza właśnie w tym kierunku, jaki przedstawił Pielewin.
Wtedy zadałam sobie pytanie, czy nie wolałabym jednak apokalipsy zombie.
Kończąc już, wspomnę tylko o tym, jak ta książka jest świetnie wydana! I tu ukłon w stronę Wydawnictwa Psychoskok. Powiem tak: Książki powinny być właśnie tak wydawane! Piękna twarda oprawa, czytelna czcionka, idealnie złożona oraz przyjemy, nie za cienki, ani za gruby papier! Super!
Kamila Zielińska (@_next.page_)