Polski hip-hop jest na fali wznoszącej od dobrych kilku lat i nic nie wskazuje na to, by ten proces konsekwentnego przybierania na sile miał się zakończyć. Rok 2020 był bowiem kolejnym, który wypełniły niezwykle udane premiery, bijące rekordy wyświetleń na YouTube czy odsłuchów na Spotify, ale tym razem było o tyle inaczej, że artyści zupełnie nie mogli koncertować z uwagi na obostrzenia związane z pandemią koronawirusa COVID-19. O ile więc część artystów może nie zakończyć go w najlepszych nastrojach z powodów finansowych, to na pewno pod względem artystycznym nie mogą mieć sobie czegokolwiek do zarzucenia.
Cztery pory rapu
Gdyby spróbować określić, którzy artyści zupełnie zdominowali dany kwartał, należałoby najpewniej wymienić kolejno Quebonafide, Tedego, Taco Hemingwaya i Palucha. Ikoniczna wręcz akcja promocyjna nowego albumu Quebo jest już wspominana niczym wydarzenie z zamierzchłej przeszłości, ale na pewno nie zmienia to faktu, że Kuba Grabowski w pewnym momencie sprawił, że mówili o nim dosłownie wszyscy, niezależnie od tego, czy byli słuchaczami hip-hopu, czy nie. Kiedy robił on swoisty tour po programach śniadaniowych i stacjach radiowych, pompował w ten sposób do granic oczekiwania fanów, a najbardziej zadziwiające jest w tym wszystkim to, że on im faktycznie sprostał, bo płyta „ROMANTIC PSYCHO (Japan Edition)” zwaliła z nóg słuchaczy rapu wszelkiej maści – Quebonafide na tym krążku zrobił bowiem ukłon wobec słuchaczy klasycznego hip-hopu, słuchaczy brzmień nowoczesnych, a nawet niezobowiązującej muzyki popowej – „Bubbletea” było swego czasu hitem wszystkich popularnych stacji radiowych. Dwa miesiące po premierze Quebonafide ze swoim krążkiem uderzył natomiast Tede – jego „Disco Noir” było kolejnym już wywróceniem wszelkich schematów do góry nogami przez warszawskiego rapera-weterana, który po raz kolejny udowodnił, że nie ma takiego klimatu muzycznego, w którym nie potrafiłby się odnaleźć. Tede pokazał również, że płyty wciąż można wydawać rokrocznie bez jakiegokolwiek spadku jakości – „Karmageddon” był w końcu w zeszłym roku olbrzymim hitem.
Lato i jego końcówka przyniosło nam natomiast coś, czego nikt nie mógł się na dobrą sprawę spodziewać – polski rap, uciekający coraz bardziej w brzmienia przyjemne i niezobowiązujące, na nowo stał się rapem świadomym i zaangażowanym politycznie, a cały ten movement rozpoczął oczywiście Taco Hemingway, wydając tuż przed wyborami prezydenckimi singiel „Polskie tango”, w którym otwarcie skrytykował stan polskiej polityki, a także partię rządzącą. Singiel okazał się wielkim hitem, a po kilku miesiącach Taco dopisał kolejne rozdziały tej gorzkiej historii, wydając jednocześnie albumy „Jarmark” i „Europa”. Dwa albumy okazały się wielkimi sukcesami komercyjnymi, zajmując dwa z trzech miejsc na podium Ogólnopolskiej Listy Sprzedaży. Taco Hemingway po raz kolejny udowodnił w ten sposób, że ma niesamowity dar, jeśli chodzi o trafianie w gusta słuchaczy wszelkiej maści.
Rok zamknął natomiast Paluch, który po roku przerwy wydawniczej powrócił z albumem „Nadciśnienie”, o którym zgodnie mówi się, że jest największym sukcesem artystycznym artysty od czasu wyśmienitego „Ostatniego krzyku osiedla”. Poznański raper pokazał na swoim najnowszym krążku siebie z nieco bardziej ponurej strony, po raz kolejny popisując się przy tym umiejętnością okiełznania nowoczesnych i nietypowych bitów. „Nadciśnienie” z całą pewnością można określić mianem dosyć mrocznego zamknięcia roku, ale nie sposób nie przyznać, że nastrój Palucha dobrze korespondował z nastrojem całego narodu w trakcie tego ciężkiego roku.
Awangarda
Nie wolno zapominać również o tym, że rok 2020 był bardzo dobrym czasem również dla artystów, którzy cieszą się nieco mniejszą popularnością, choć takie stwierdzenie jest na pewno dyskusyjne, biorąc pod uwagę, że jednym z nich jest Mata. Debiutant, którego płyta pokryła się potrójną platyną – polski hip-hop od lat sprzedaje się wyśmienicie, ale to ciągle jest ewenement. Mata skupił na sobie w pewnym momencie uwagę wszystkich – w zasadzie w takim stopniu, w jakim parę miesięcy później zrobił to Quebonafide. Jego płyta była unikalna jak na obecne standardy, zaskakująco wycofana i intymna – można tutaj śmiało mówić o narodzinach artysty, który będzie miał światu wiele do zaoferowania.
Ze swoim krążkiem powrócił również znany i szanowany duet PRO8L3M. Oskar i Steez postanowili uraczyć swoich fanów sequelem absolutnie kultowego „Art Brut”, który potwierdził klasę warszawskiego zespołu, choć można bez większych kontrowersji przyznać, że nie przebił poziomu wyznaczonego przez wyśmienitą część pierwszą. PRO8L3M z pewnością zdoła nas jeszcze zaskoczyć, ponieważ duet zapowiedział, że na jego nowej płycie po raz pierwszy w historii zespołu pojawią się kolaboracje z uznanymi zawodnikami z polskiej sceny hip-hopowej.
Na wzmiankę zasługuje również całą pewnością Ten Typ Mes, którego „Biały Tunel”, stworzony w duecie z Bartoszem Tkaczem i Szogunem, okazał się jedną z najciekawszych artystycznie płyt hip-hopowych ostatnich lat. Choć trudno tutaj mówić o sukcesie komercyjnym, Ten Typ Mes może śmiało dopisać do swojej dyskografii kolejną pozycję, która broni się dosłownie pod każdym względem. Dodać należy, że swój krążek po raz kolejny wydał również Kaz Bałagane – trudno w tym czasie o rapera, który bardziej konsekwentnie budowałby swoją pozycję na scenie płytami, które zachowują równy, bardzo dobry poziom. Krążek w pełni spełnił oczekiwania fanów, a momentami wręcz przebił je odważnymi decyzjami twórczymi – Kaz Bałagane pokazał w ten sposób, że pozostaje jednym z najciekawszych raperów na polskim rynku muzycznym.