Nie wiem. To jest po prostu niesamowite. Chociaż dokładnie wiedziałem czego można się spodziewać po „Był sobie pies 2”, to mimo to oni znowu to zrobili. Znowu zostałem kupiony przez tę wizję, te emocje i tę pozytywną energię, która wylewa się zewsząd z ekranu od samego początku. Przepraszam, to dość niestandardowy wstęp recenzji, gdzie w pierwszym akapicie już praktycznie zdradzam swoją ocenę tego filmu, ale nie umiem i nie chcę budować zbędnego napięcia w przypadku „Był sobie pies 2”, ponieważ nawet ten tekst będzie bardziej skondensowanym opisem wszystkich emocji, które towarzyszyły mi podczas oglądania niż zagłębieniem się w fabułę i rozkładaniem na czynniki pierwsze profili psychologicznych bohaterów. Takie filmy jak ten, „Krzysiu, gdzie jesteś?” czy chociażby „Mój przyjaciel Hachiko” odbieram głównie swoją sferą emocjonalną, a nie analityczną. Nie jest to zbyt profesjonalne podejście, ale szczerze? Who cares? Umówmy się, to przecież nie jest tylko film dla dzieci. Dorośli (patrz ja) również znajdą tutaj mnóstwo młodzieńczej radochy (i nie tylko) w trakcie seansu.
„Był sobie pies 2” to kontynuacja filmu o tym samym tytule (tym bez dwójki oczywiście) z 2017 roku. Ponownie jako Ethan powraca Dennis Quaid, który mimo, że na początku wydawało się, że będzie tutaj odgrywać pierwsze skrzypce, to na pewnym etapie filmu przestaje być głównym bohaterem. Na pewno można z perspektywy czasu stwierdzić, że to była jak najbardziej rozsądna decyzja, ponieważ ten wątek niejako został już solidnie wyeksploatowany w części pierwszej. W kontynuacji postanowiono całą uwagę skierować na CJ, która jest wnuczką Ethana. Obserwujemy kolejne etapy jej dorastania, które paradoksalnie nie są pełne szczęścia i beztroskiej zabawy. CJ potrzebuje kompana, który poprowadzi ją przez życie i nieoczekiwanie ktoś taki pojawia się na jej drodze. Niestrudzony Bailey powraca, aby podobnie jak w przypadku Ethana, stać się dla tej młodej i niedoświadczonej nastolatki drogowskazem życiowym.
I tutaj zaczyna się cała zabawa. Nie potrafię nawet ubrać tego uczucia w słowa, ale ten film sprawił, że wraz z początkiem wsiadłem na rollercoaster, który przewlókł mnie bez pytania przez wszystkie skrajności emocjonalne. Oglądając „Był sobie pies 2” na przestrzeni tych dwóch godzin zetknąłem się z całą paletą emocji, od płaczu ze śmiechu do płaczu ze wzruszenia. I nie mówię tutaj o paru łezkach uronionych na koniec filmu, tylko o kilku naprawdę poruszających momentach, które spowodowały, że mój organizm po seansie był lżejszy o jakieś dwa litry płynów. Wiem, wiem. Większość powie, że ten film to tylko bezczelne żerowanie na sentymencie i typowy wyciskacz łez dla wrażliwców. Wiecie co? Biorę to na klatę. Każdy człowiek ma swój próg bólu, każdy ma swoją definicję miłości czy przyjaźni i każdy ma też swój próg wrażliwości. „Był sobie pies 2” poruszył mnie bowiem do najgłębiej schowanej komórki w sercu i nie mam się tutaj nawet czego wstydzić. Wcale się nie zdziwię jak parę osób podczas oglądania przytnie sobie komara czy zacznie ostentacyjnie ziewać, bo na przykład taki rodzaj kina ich w żaden sposób nie interesuje. Szanuję to. Jednak ja spędziłem przy nim bardzo piękny czas i wrócę do niego kiedykolwiek będę potrzebował emocjonalnego katharsis, bo jestem przekonany, że przy nawet 5 czy 10 razie oglądania go, cały czas będzie on wzbudzał we mnie podobne odczucia. To jest przede wszystkim piękna podróż emocjonalna przez różne etapy życia młodej dziewczyny, które nierozłącznie wiążą się z pozornie nudnym życiem jej psa. Te kompletnie odmienne światy według wielu całkowicie się rozmijają, ale ten film pięknie pokazuje jak miłość, zaufanie i troska w stosunku do psa może zostać odwzajemniona w postaci wierności i wsparcia na najtrudniejszych zakrętach życiowych, które przecież ciągle napotykamy. Wiadome jest, że seria „Był sobie pies” to tylko obrazowa wizja reżysera w zagadnieniu toku myślenia psów, ale gdy wyrzuci się z głowy tę blokadę postrzegania świata dosłownie i realistycznie, to w zamian zostajemy wynagrodzeni piękną i wzruszającą historią przyjaźni człowieka oraz psa, która przecież ma uniwersalny wydźwięk. Losy CJ są tutaj bowiem tak dobrze opowiadane, tak dobrze nas reżyser prowadzi przez kolejne etapy jej dorastania i tak dobrze możemy wczuć się w skórę głównej bohaterki, że cały czas miałem ochotę śledzić co stanie się dalej. Porusza się tutaj wiele ważnych problemów, z którymi stykają się przecież młodzi ludzie – samotność w wyniku zaniedbywania rodziców, pierwsze rozczarowania w sferze miłosnej czy radzenie sobie z chorobami bliskich. Kiedy CJ napotyka przed sobą mur, który wydaje się być dla niej nie do przeskoczenia, w tym momencie niewielką, ale w dłuższej perspektywie ogromną rolę zaczyna odgrywać Bailey. Nie jest on bowiem w stanie powiedzieć swojej pani co powinna zrobić, to czasami wystarczy, że on po prostu jest blisko człowieka i w ciszy przytuli się w trudnych momentach. Bliskość pupila w momentach samotności zawsze pozwala na podzielenie się swoim bólem z istotą, która nie ocenia i jest przywiązana do właściciela bez względu na okoliczności. „Był sobie pies 2” od początku zabiera widza na tę przejażdżkę emocjonalną bez trzymanki i do samego końca nie pozwala na podniesienie gardy oraz utwardzenie skóry na tyle, aby przestać być wrażliwym na losy bohaterów. Nie potrafię zliczyć momentów, w których zachowanie lub „wypowiedzi” Bailey’a spowodowały, że wybuchałem śmiechem, żeby kilka chwil później zalać się łzami, czego nie potrafiłem w żaden sposób kontrolować. Właściciele psów czy jakichkolwiek zwierząt wiedzą jak bolesne jest patrzenie na cierpienie naszego pupila. Myślę, że zarówno dla osób, które doświadczyły takich smutnych momentów oraz dla na przykład dzieci, które na początku swojej drogi życiowej nie są jeszcze ukształtowane, „Był sobie pies 2” będzie niejako drogowskazem jak radzić sobie ze stratą i jak sobie tłumaczyć odejście swojego najwierniejszego przyjaciela. W tych momentach najbardziej się właśnie rozklejałem, bo z autopsji wiem jak ciężkie jest takie pożegnanie i choć taki film paradoksalnie wydaje się być masochistyczną powtórką do najgorszych chwil, to w momencie powrotu Bailey’a w roli szczeniaka, automatycznie na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Ostatnia scena również jest słodko-gorzka i choć prosta, to tak piękna, wymowna i godna zapamiętania, że dochodzę do wniosku, że nie dało się go lepiej zakończyć. Przede wszystkim nie możemy w przypadku „Był sobie pies 2” narzekać na nudę, ponieważ z każdym kolejnym wcieleniem naszego nieustraszonego czworonożnego przyjaciela, napotyka on inne trudności, które skutecznie utrudniają mu osiągnięcie założonych celów. Reżyser umiejętnie balansuje w pokazywaniu wagi jaką ma zarówno budowanie relacji na linii człowiek-pies, jak i na linii człowiek-człowiek, bo nie da się ukryć, że są one najbardziej owocne, gdy obie strony są zaangażowane w ich umacnianie. Myślę, że czegokolwiek tutaj bym nie opisał, nie odda tego i w żaden sposób nie przygotuje nikogo do zetknięcia się z tym filmem. To w 100% trzeba przeżyć samemu i naprawdę docenić małe rzeczy, które dzieją się wokół nas, czyli na przykład obecność psa w życiu człowieka. Choć ten czas jest ograniczony, „Był sobie pies 2” podkreśla, że trzeba go wykorzystywać do maksimum.
Przepraszam, że to nie wygląda jak klasyczna recenzja, bo jak na nią patrzę, to na pewno nie da się tego tekstu tak nazwać. Jednak po obejrzeniu po głowie chodziło mi wiele przemyśleń, które chciałem gdzieś wyrzucić. Nie wypisałem tutaj żadnych minusów (których nie chcę nawet dostrzec – nie będę oszukiwał) czy obszernych opisów poszczególnych scen, bo ten film wpisuje się do kategorii produkcji, które zapamiętam na długo nie ze względu na zjawiskową fabułę, ale bardzo oczyszczającą przeprawę przez życiową historię, która jest opowiedziana oczami psa. W tym przypadku postanowiłem całkowicie wyłączyć swój mózg i dać się porwać tej prostej, ale trafiającej w moje gusta historii, która została wymyślona niemal idealnie. Mam słabość zarówno do psów, jak i do opowieści, które pokazują to co najlepsze w jego relacji z człowiekiem. Wyciągnąć można z niej wiele wartościowych rzeczy. Losy CJ pokazują bowiem jak czerpać z życia to co najlepsze, dlaczego warto otaczać się ludźmi, którzy są bezinteresowni w swoich uczuciach, dlaczego warto podążać za marzeniami, dlaczego warto ufać swojemu instynktowi, a czasami nawet przypadkowi. Losy Bailey’a pokazują nam kawa na ławę, bez ukrytych symboli i alegorii ile znaczy dla człowieka przyjaźń i wierność pupila oraz jak bardzo nam potrafi on się odwdzięczyć, wtedy gdy tego najbardziej potrzebujemy. Posiadanie psa, jak i samo życie pełne są przecież wzlotów i upadków, z którymi musimy się cały czas konfrontować, nieprawdaż? Dlatego szczerze polecam ten film osobom, które mają swoją specjalną relację ze swoim pupilem i chcą ją jeszcze bardziej zacieśnić. Zresztą, co ja się produkuję. Nikt lepiej tego filmu nie zarekomenduje niż sam Marcin Dorociński.
P.S. Nie zagwarantuje, że każdy doświadczy podobnych wzruszeń, ale na wszelki wypadek przed seansem „Był sobie pies 2” najlepiej zaopatrzyć się w CO NAJMNIEJ jedną paczkę chusteczek. Najlepiej od razu dwie, ewentualnie trzy.
źródło zdjęcia: https://news.abs-cbn.com/life/05/21/19/movie-review-a-dogs-journey-still-tugs-at-heartstrings