Mike Falangan to reżyser, który pewnie większości nie kojarzy się zupełnie z niczym, a jeśli już, to musi to być popularny swego czasu horror „Oculus”. Tam Amerykanin mimo wad i niedociągnięć filmu, sprawnie zobrazował projekcję ludzkich lęków i umiejętnie odsłaniał przed widzem kolejne fabularne tajemnice. W przypadku Zanim się obudzę o żadnym „mimo wad” nie może być mowy. I to bynajmniej nie dlatego że żadnych nie posiada, przeciwnie. Po prostu ciężko powiedzieć o nim cokolwiek pozytywnego. Ale cóż, spróbować zawsze można.
Zanim się obudzę opowiada o losach Cody’ego i jego rodziców zastępczych – Jessie i Marka. Chłopiec lekko nie ma. Jak był jeszcze maluchem stracił matkę, co gorsza, biedak nawet jej nie pamięta. Później sierocie przyszło przenosić się od rodziny do rodziny, z czego w każdej jego pobyt kończył się porzuceniem malca w niewyjaśnionych okolicznościach. O dziwo jak na dziecko Cody jest nadzwyczaj dojrzały, mądry i grzeczny. Niepokojąca jest jedynie jego niechęć do snu. Wszystko wyjaśni się jednak z chwilą, gdy malec trafi pod opiekę młodego małżeństwa, które po śmieci synka właśnie poprzez adopcje Cody’ego próbuje poradzić sobie z bolesną stratą.
Niedługo po przygarnięciu chłopca małżeństwo odkrywa zadziwiający sekret. Sny chłopca materializują się, a że jest on miłośnikiem motyli, amatorskiemu entomologowi śnią się zwykle piękne skrzydlate owady. Największy szok przychodzi jednak w chwili, gdy pewnej nocy ich oczom ukazuje się zmarły synek. Zrozpaczona matka szybko znajduje sposób na wykorzystanie chłopca, a sama przy pomocy jego umiejętności, co noc „narkotyzuje” się senną projekcją własnego dziecka. Otumaniona emocjami nie wpada jednak na to, że niczym nieograniczona dziecięca wyobraźnia rządzi się swoimi prawami, a w cieniu nawet najlepszych snów, mogą ukrywać się również potwory. Tak jest i w tym przypadku, gdy sny chłopca nawiedza Człowiek – czyrak, którego nazwa nawiasem mówiąc zdaje się idealnie wpisywać w poziom filmu.
Zdaję sobie sprawę, że dużo osób poszło na Zanim się obudzę ze względu na małego i utalentowanego Jacoba Tremblay’a. Nie dziwi mnie też fakt, że film, który powstał tak naprawdę przed oscarowym „Pokojem”, czekał na wsparcie finansowe i ostateczną dystrybucję aż do teraz, właśnie po sukcesie filmu młodego aktora. A sam wyżej wymieniony patrząc z perspektywy czasu i ze świadomością, że Zanim się obudzę nakręcił przed filmem Lenny’ego Abrahamsona, zaliczył spory progres, odwrócony w czasie co prawda, ale zawsze. W filmie Falangana jego postać została mocno przesłodzona, a jego kwestie ograniczały się głównie do słodkiego „I’m sorry”.
Paradoksalnie to jednak on był aktorsko najmocniejszym punktem filmu. Lekkie przesłodzenie i zmarnowany potencjał, to nic w porównaniu z tym, co na ekranie wyczyniali Thomas Jane i Kate Bosworth (ze szczególnym naciskiem na tą drugą). Mocno przeszarżowana rola, sztuczne emocje i zmanierowana gra… w wielu epitetach mógłbym określić, jak zła była Bosworth w tym filmie, ale szkoda na to czasu. Wiele innych wad czeka w kolejce na swój akapit.
Jedną z nich jest niekonsekwencja reżysera, który z uporem maniak upiera się, że w zamyśle Zanim się obudzę miało być baśnią, bądź dramatem fantasty z elementami horroru. No cóż, wyszło na opak. Film stara się bardziej być horrorem (gdzie słowo „stara” nie jest przypadkowe) z lekką domieszką baśni, która swoją drogą poziomem zrównała się z elementami horroru. Ostatecznie wychodzi z tego stylistyczny miszmasz, a czarę goryczy przelewa dewiacyjne wręcz zamiłowaniem reżysera do psychoanalitycznych rozważań.
W „Oculus” psychoanalityczna terapia reżysera skupiła się na lustrze i lękach, które odbijało. Na bolesnych wspomnieniach, które mieszało z rzeczywistością, czyniąc tym samym obraz ciekawym fabularnie. W Zanim się obudzę oculusowym lustrem jest Cody. To projekcje jego wyobraźni obserwujemy przez dużą część filmu. Jest on swego rodzaju wiwisekcją dziecięcego umysłu i głęboko skrywanych wspomnień, wspomnień do których sam zainteresowany nie ma dostępu.
Wszystko brzmi pięknie i naukowo nieprawdaż? Psychoterapeutyczne podejściem, manifestacja dziecięcej wyobraźni, rozważania nad rodzicielską odpowiedzialnością… tak tak, super. Szkoda tylko, że w praktyce zostaje to spłycone do ciągle powtarzających się motylkowych snów (ile można śnić o motylach?!) i podporządkowane systematycznie pojawiającemu się potworowi. Może gdyby reżyser faktycznie podążył w bardziej baśniowym kierunku, to i On i jego film by się obronili. Jednak w momencie, gdy senny potwór Cody’ego: Człowiek – czyrak, wzbudza raczej nasze współczucie i rozczulenie, a nie strach… no to możemy mówić o pewnym nieporozumieniu, nieprawdaż? Mike Falangan mógł podążyć wieloma innymi drogami, ostatecznie wybrał tą na skróty. I cóż, to właśnie sprawiło, że tak jak w „Zanim się obudzę” młody bohater walczył ze snem w filmowej rzeczywistości, tak i ja walczyłem, żeby nie usnąć na sali kinowej.
Źródło zdjęć: imbd
Za seans serdecznie dziękuję: