Do niedawna nie miałem pojęcia, co to Furry. Pokolenie, w którym dorastałem owszem, oglądało kreskówki, w których zwierzęta miały cechy ludzkie, mówiły ludzkim głosem, a nawet paliły papierosy czy popijały gorzałkę (jak np. Wilk z rosyjskiej serii „Nu pagadi!”, ale nikt nie chodził potem po ulicach przebrany za lisa, niedźwiedzia czy norkę. Dziś w społeczności furry jest to normalne. Na konwentach typu „Gdakon” w Gdańsku czy „Futrołajki” w Kielcach pojawiają się całe tabuny lisów, tygrysów, psów, kotów oraz innych zwierząt. Nieprawdziwe, a przecież żyjące.
Dwa miesiące temu, zupełnie przypadkowo, poznałem osobę, która funkcjonowała w świecie furry. Aleksandra Popowicz, znana jako Fox in a Jacket, jest młodą graficzką, która uwielbia rysować zwierzęta. Poniżej przedstawiam wywiad, jaki z nią przeprowadziłem.
W Internecie funkcjonujesz jako Fox in a Jacket. Opowiedz trochę o sobie. Odkryj siebie na tyle, na ile chcesz być odkryta.
Fox in a Jacket, czyli lis w kurtce, to moja maskotka. Jest moją wizytówką w Internecie, pochodzącą jeszcze z czasów, gdy ludzie ani nie pokazywali twarzy, ani nie ujawniali nazwisk. Teraz jako hermetyczny żart funkcjonuje w ramach mojej jednoosobowej działalności, bo jestem artystą na pełen etat. To znaczy, że utrzymuję się z rysowania. Tworzę głównie ilustracje zwierząt i designy zwierzęcych postaci, aczkolwiek ostatnio miałam bardzo przyjemny romans z grafiką do gier.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z rysowaniem? I czemu najczęściej rysujesz zwierzęta, a nie np. krajobrazy czy martwą naturę?
Rysuję od kiedy jestem w stanie utrzymać ołówek w dłoni. Pamiętam, że gdy byłam mała, rysowałam po ważnych dokumentach rodziców. W pewnym momencie stwierdzili, że nie warto z tym walczyć i w moim zasięgu kładli tylko mało istotne kartki. Nie mam pojęcia, skąd mi się wzięły akurat zwierzaki, ale wiem, że zawsze to one były moim ulubionym tematem, i tak jakoś zostało. Uwielbiam to, jak różnorodny i barwny jest świat zwierząt. W końcu zwierzak to nie tylko pies i kot, ale też papuga, delfin czy salamandra. Wszystko tak różne od siebie, z własnym sposobem poruszania się, niezwykłym układem mięśni widocznych pod skórą czy ogromną paletą barw na piórach. Zwierzęta są po prostu fascynujące i piękne, a ja mam wrażenie, że za każdym razem uczę się dzięki nim czegoś nowego. Krajobrazy czy przedmioty doszły naturalnie wraz z rozwojem moich koncepcji; w końcu ciekawiej wygląda wilk stojący w lesie niż taki na pustym, białym tle. Natomiast martwa natura to absolutna podstawa i coś, z czym musi się zmierzyć każdy artysta, by wypracować oko i dłoń. Jednak traktuję ją jako ćwiczenie czy dodatek, a nie motyw przewodni moich prac.
Wiem, że zdając na studia celowo nie wybrałaś warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Możesz powiedzieć dlaczego tak zrobiłaś oraz czy z perspektywy czasu Twój wybór był słuszny?
Moi znajomi, którzy mieli „zaszczyt” dostać się na ASP, opowiadali, jak bardzo ta uczelnia wypala i jak niszczy miłość do tworzenia. Nie można mieć własnego stylu, trzeba dostosować się pod wykładowców; a ci, ze względu na renomę uczelni, są często zadufani w sobie i wyniośli. Niejednokrotnie nie chodzi o czystą umiejętność malarstwa czy rysunku, lecz o interpretację stworzoną pod gusta profesora. Jak wtedy można ocenić taką pracę obiektywnie? Taka ocena opiera się na tym, czy ktoś lubi lub nie lubi danego studenta i czy student „ma gadane”. Zresztą łatwo można poznać, że ktoś nadaje się mentalnie na ASP, bo taka osoba ma niesamowity manieryzm stereotypowego artysty-wieszcza. Do tego dochodzi też np. seksizm, którego doświadczała tam moja koleżanka dostająca ataków paniki na myśl o pójściu na uczelnię. Ostatecznie odeszła na drugim roku i z tego, co wiem, nie żałuje swojej decyzji. Jeśli chodzi o słuszność mojego wyboru. to nigdy się tego nie dowiem, chyba, że cofniemy czas i spróbuję tam jednak pójść. ASP ma na pewno dostęp do większej ilości różnorodnych modeli (ludzi, którzy pozują podczas rysowania/malowania na żywo), oferuje też otwartą salę do malarstwa. Tego zdecydowanie brakowało mi na moich uczelniach. Jednak psychicznie nie jestem pewna, czy dałabym radę się dostosować i pozwalać się tłamsić.
Aktorzy zaczynają grać będąc często jeszcze w szkole aktorskiej. A jak było w Twoim przypadku z rysowaniem komercyjnym? Czekałaś do zakończenia nauki, czy może nawiązałaś kontakty zawodowe będąc jeszcze studentką?
Drobne zlecenia od osób prywatnych, głównie internetowych znajomych, przyjmowałam jeszcze przed studiami. Miałam wtedy pieniądze na swoje własne wydatki. Do tej pory pamiętam moją dumę, gdy kupiłam używane Nintendo DS! Dzięki zleceniom tego typu na dedykowanych stronach internetowych powoli budowałam swoje imię w Internecie, i właśnie tutaj głównie działam zawodowo. Branża artystyczna ma to do siebie, że bardziej liczy się solidne portfolio niż skończone szkoły. Przynajmniej jeśli chodzi o zagranicę.
Skończyłaś studia, miałaś już w jakimś stopniu zbudowane niezłe portfolio i rozumiem, że oferty współpracy posypały się lawinowo? Czy jednak nie było tak łatwo?
Chciałabym! Ile razy usłyszałam, że mam za mało doświadczenia. Ciekawe, jak miałam je zdobyć, kiedy nikt nie chciał nawet dać mi szansy? Formułkę „dziękujemy, ale znaleźliśmy innego kandydata” znam na pamięć, lecz najbardziej frustruje, gdy firmy zlecają tzw. zadania testowe, po czym nie dają żadnego feedbacku. To zmarnowane godziny mojego życia.
No dobrze, ale dziś utrzymujesz się z rysowania. Opowiedz trochę o świecie, w którym funkcjonujesz zawodowo.
Jak już wcześniej wspominałam, specjalizuję się w rysowaniu zwierząt , i tutaj też odnalazłam moją niszę. Do niedawna siedziałam głównie na stronie poświęconej społeczności Furry. Wokół Futrzaków narosła masa mitów i legend, jak również wiele bardzo złej prasy. Jednak z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że to najbardziej entuzjastyczny, wspierający i otwarty fandom (tzn. zrzeszenie fanów / społeczność), w jakim miałam przyjemność funkcjonować. Futrzaki doceniają swoich artystów, uwielbiają wchodzić w interakcje i wspierać osoby, które kochają zwierzęta. Każdy Furry ma jakieś zwierzę, z którym się identyfikuje najbardziej, i którego rysunki uwielbia kolekcjonować. W tej właśnie przestrzeni spędziłam długie lata i dzięki tej społeczności byłam w stanie wynająć mieszkanie i spokojnie się utrzymać. Teraz jednak wychodzę powoli z mojej strefy komfortu. Tak jak już wspominałam, brałam ostatnio udział przy tworzeniu gry typu hyper casual, czyli dla bardzo szerokiej publiki. Rozwijam również moje portfolio w stronę dziecięcej ilustracji, ponieważ moim marzeniem jest ilustrowanie książek, tworzenie okładek, czyli zdobienie świata poza cyfrowymi ramami Internetu.
No właśnie, słyszałem, że nie jest łatwo zaistnieć w świecie ilustracji książkowych, że to dosyć zamknięty świat i bez protekcji ciężko tam się dostać. Czy to prawda?
Jeszcze nie wiem, bo nie udało mi się tam nawet postawić paluszka. Z pewnością jest łatwiej, gdy ktoś Cię poleci lub gdy masz znajomości, zresztą jak wszędzie. Ja przyjęłam strategię bycia upartą i wysyłam moje portfolio do wydawnictw, biorę udział w konkursach branżowych i staram się pokazywać, gdzie tylko się da. Odmowy co prawda umieją nieźle skopać samoocenę, ale jeśli wierzę, że mam coś ciekawego do pokazania, to muszę próbować dalej. Na pewno chcę spełnić moje marzenie i zilustrować książkę. Miałam już kilka zapytań o wycenę, co mnie niezmiernie cieszy, bo zawsze to mały kroczek na przód.
Przed nami Warszawskie Targi Plakatu. Wiem, że będziesz w nich uczestniczyła. Możesz zdradzić w jakim charakterze?
Będę na Targach Plakatu jako artysta i wystawca. Jestem niesamowicie podekscytowana i wdzięczna za otrzymanie tej szansy. Mam nadzieję poznać wielu innych artystów, jak i entuzjastów ilustracji. Gdyby któryś z czytelników akurat 24 września był w Warszawie, to z całego serca zapraszam, będę mieć do przygarnięcia sporo ilustracji z kotami, lisami i innymi zwierzętami.
Na koniec moje tradycyjne pytanie o 3 Twoje ulubione utwory wszech czasów. I prośba o krótkie uzasadnienie wyboru.
Zdecydowanie za krótko żyję, abym miała wybrać utwory wszechczasów. Ale z chęcią podzielę się tymi, do których często wracam lub które zawsze poruszają we mnie tę czułą strunę. Wychowałam się na muzyce Linkin Park i całym sercem kocham „Leave Out All The Rest”. To piosenka zarówno o samym Chesterze Benningtonie, jak i o zwykłej, ludzkiej chęci bycia pamiętanym po śmierci. „F**king Perfect” P!nk miewałam zapętlone całymi dniami w okresie kryzysu. I na koniec dość nietypowo, ale myślę, że ta muzyka zasługuje, by być usłyszana: ścieżki dźwiękowe stworzone przez Kevina Penkina do „Made in Abyss”, szczególnie motyw przewodni „Hanezeve Caradhina” z Takeshim Saito na wokalu. Muzyka opowiadająca – poprzez absolutnie niezrozumiałe słowa – o niezwykłej podróży w nieznane. Nie trzeba jednak rozumieć słów, by coś docenić i poczuć przekazywane przez utwór emocje.
Dziękuję za wywiad.
(zdjęcia pochodzą od Oli Popowicz; ilustracją muzyczną dzisiejszego wpisu jest utwór „Leave Out All the Rest” w wykonaniu grupy Linkin’ Park)
Aleksandra Popowicz
znana jako: Fox in a Jacket, Anabel „Ana” Satashy.
Ur. 18.05.1993 r.
Instagram: TUTAJ
FB: TUTAJ
Profil na Wikifur: TUTAJ