Wywiad z Iloną Karwińską, polską fotograficzką mieszkającą w Wielkiej Brytanii, współzałożycielką Muzeum Neonów, mieszczącego się na warszawskiej Pradze.
Od kiedy zaczęła się Pani miłość do neonów? Oczywiście o ile można to nazwać to miłością.
Wszystko zaczęło się dokładnie 15 lat temu, w 2005 r. Odwiedzałam wówczas Polskę z Davidem Hillem, moim znajomym, grafikiem. To był jego pierwszy pobyt w Polsce. Podczas przejazdu ulicą Świętokrzyską David zwrócił uwagę na neon „Dancing Restauracja” na dawnym hotelu Warszawa i powiedział: „Wow! Powinnaś to sfotografować!”. Kojarzył setki krojów pism, ale tych starych neonowych w Warszawie, jak się później okazało, często ręcznie projektowanych, nie. Początkowo miał to być krótki projekt fotograficzny, a z czasem okazał się on projektem życia… i jak najbardziej miłością. Bo jak inaczej nazwać te 15 lat poświęconych neonom? Wraz z postępem projektu zaczęliśmy ratować stare neony, bo te, jak się okazało, bardzo szybko znikały z przestrzeni miasta. Jednocześnie mogłam poczuć się jak odkrywca i poznawać czy odkrywać na nowo kolejne obszary miasta. Zagłębiałam się też w fascynującą historię neonów i zarazem twórców tych reklam.
Miłość ta w 2012 r. doprowadziła do powstania na warszawskiej Pradze-Południe Neon Muzeum, czyli miejsca absolutnie wyjątkowego w skali krajowej oraz europejskiej. Jakie było te prawie 8 lat istnienia dla muzeum? Czy relatywnie niskie ceny biletów (15/12 PLN) pozwalają na dopięcie budżetu?
Te osiem lat to była wielka przygoda. Gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że będziemy mieć własne muzeum, nigdy bym nie uwierzyła, albo po prostu uznała, że jest szalony. Nie da się ukryć, że było też w tym trochę naiwności, szczęścia i nieświadomości ile trudu czy wysiłku może to kosztować, ale być może właśnie to sprawiło, że udało nam się stworzyć muzeum. Wszystko robiliśmy własnymi siłami. Budowaliśmy i malowaliśmy ściany, wieszaliśmy neony. Oczywiście teraz wszystko musi się bilansować. Wyznaczając ceny biletów, musimy balansować między potrzebami a zdrowym rozsądkiem. Nie utrzymujemy się z dotacji publicznych. Nie ma też co ukrywać, że z samych biletów trudno byłoby nam przetrwać. Istotnym źródłem utrzymana są wydarzenia zamknięte, wynajem muzeum, wsparcie prywatnych mecenasów. A także oczywiście wielka pomoc ze strony właścicieli Soho Factory – Yareal Polska, na terenie którego się mieścimy.
Klasyczny neon jest rzeczą bardzo delikatną. To nie giętkie światłowody znane z niektórych dzisiejszych witryn sklepowych. Neony składały się ze szklanych, bardzo delikatnych rurek wypełnionych gazem szlachetnym. Te rurki często się rozszczelniały i neon przestawał działać. Jak dajecie sobie radę w Muzeum z tak kruchą, i co tu kryć, wiekową materią?
Niektóre nasze neony mają po 50-60 lat. To oczywiście po nich widać, bo nie wszystkie neony odnawiamy na błysk, ale to wiek, którego mogą pozazdrościć współczesne, mniej trwałe reklamy. W muzeum warunki dla neonów są w miarę bezpieczne. Nie są one narażone na np. na opady deszczu, wichury czy uszkodzenia mechaniczne. Należy pamiętać, że kiedyś problemem dla istnienia neonów były np. spadające sople lodu, które uszkadzały rurki. Na przestrzeni tych lat poznaliśmy też wielu rzemieślników, którzy zajmują się neonami. Współpracujemy z nimi. Trzeba wiedzieć, że to nie jest robota masowa, wszystko jest robione ręcznie.
W połowie 2017 r., po 16 latach funkcjonowania, zdemontowano pierwszy neon jednego z moich ulubionych warszawskich kin – Kinoteki, mieszczącej się w Pałacu Kultury i Nauki. Neon wymieniono na inny, a stary trafił do Państwa muzeum. O ile samo kino oraz jego repertuar zawsze mi się podobały, to już pierwotny neon niekoniecznie. Moim zdaniem swoją krzykliwością nie pasował do PKiN. Obecny neon jest o wiele ładniejszy i bardziej na miejscu. Ma Pani podobne odczucia?
Nowy neon jest bardziej stonowany, opiera się o styl i krój pisma innych neonów znajdujących się na Pałacu Kultury i Nauki. Jest zdecydowanie bardziej dopasowany do charakteru budynku, a trzeba pamiętać, że to była ważna cecha starych neonów. Neony projektowali graficy, plastycy czy architekci. Każda reklama była zatwierdzana. Sprawdzano, czy pasuje do budynku, czy nie zakłóca podziałów elewacji, czy nie kłóci się z innymi neonami. Musimy też pamiętać, że Pałac Kultury i Nauki to obecnie budynek zabytkowy.
Nie wszystkie neony znajdują się w Państwa muzeum. Często jest tak, że pomagacie w tym, by neon dalej wisiał w swoim pierwotnym miejscu. Tak było np. ze słynną Syrenką przy ul. Grójeckiej. Co cieszy Panią bardziej – nowy neon w kolekcji muzeum czy to, że uratowano neon w miejscu jego pierwszej lokalizacji? A może nie da się tego porównać?
Nie da się porównać. Cieszy każdy uratowany neon. Reklamy świetlne były projektowane dla konkretnych lokalizacji i najlepiej, gdyby wisiały w swoich miejscach. Trudno oczekiwać jednak, by neon Biblioteki Publicznej wisiał nad lumpeksem, a Tkaniny Dekoracyjne nad drogerią. Miasto się zmienia. Dodam, że prowadzimy Akcję Renowację, w ramach której remontujemy oraz odtwarzamy stare neony w Warszawie. Najnowszym przykładem jest neon „E. Wedel – Czekolada” z modernistycznej kamienicy Wedla z końca lat 30., znajdującej się przy ul. Puławskiej. Był to wymagający projekt, bo budynek jest objęty ochroną, a jedyny ślad po neonie, to stare zdjęcie, i to zrobione pod kątem. Na bazie tego zdjęcia odtwarzaliśmy krój pisma i przygotowywaliśmy projekt neonu.
No właśnie, pytanie laika, które pewnie jest Pani często zadawane: najładniejszy neon, jaki widziała Pani w życiu, i dlaczego on?
Bardzo trudno wybrać ten ulubiony neon. Lubię wiele starych reklam. Gdybym miała wskazać, to najpewniej byłby to Berlin, czyli nasz pierwszy neon. Takie nieco cyrkowe litery, z przezroczystymi rurkami, w których widać, jak płynie gaz neon. To także neonowa Syrenka. W Warszawie jest wiele syrenek, w przeróżnych postaciach. Nasza jest wyjątkowa, bo neonowa i siedzi na książce. Do tego piękny Bajeczny – świecący na różowo, z pięknie powyginanymi rurkami, wiszącymi niejako w powietrzu. Niestety, nie wszystkie neony udało się uratować. Dużym sentymentem darzę neon „Maszyny do szycia” z bardzo wymyślnym krojem pisma, który był jakby wyszyty przez maszynę do szycia. Neon wisiał przy Marszałkowskiej, przy skrzyżowaniu ze Świętokrzyską.
Wspomniałem o wyjątkowości Państwa galerii, ale we Wrocławiu w 2014 r. powstała Galeria Neon Side. Jak Pani ocenia konkurencję? A może to nie konkurencja a bardziej pewien rodzaj wspierania się?
Wszystkich neonów sami nie jesteśmy w stanie uratować, więc dobrze, że pojawiają się takie inicjatywy w różnych miastach. We Wrocławiu, Katowicach czy Poznaniu. Każdy uratowany neon cieszy. O neonach dużo się mówi, mamy do czynienia z modą neonową. Cieszymy się, że mamy w tym i swój istotny udział.
Na stronie ZazyjKultury.pl zajmuję się najczęściej tematyką muzyczną, nie sposób więc, na koniec naszej rozmowy, nie zadać pytania o 3 Pani ulubione utwory muzyczne wszech czasów.
1. „Requiem d-moll KV 626” – Wolfgang Amadeusz Mozart
2. „Who Wants to Live Forever” – Queen
3. „Suzanne” – Leonard Cohen
Dziękuję za rozmowę.
(zdjęcia pochodzą z archiwum Ilony Karwińskiej; ilustracją muzyczną wywiadu jest utwór L. Cohena pt. „Suzanne”).
Ilona Karwińska
Ukończone studia: London College of Printing (malarstwo i komunikacja) oraz Goldsmiths, University of London.
Wybrane publikacje książkowe: „Polski neon” (Wydawnictwo Agora, 2008), „Polish Cold War Neon” (Mark Batty Publisher, 2011), „Neon Warsaw” (Wyd. Neon Muzeum, 2016), „Neon Revolution. Eastern Bloc Electro-Graphic Design” (Wyd. Neon Muzeum, 2017).
Strona NEON MUZEUM: TUTAJ