Po powieść Ransoma Riggsa sięgnąłem głównie ze względu na premierę filmu Burtona na jej podstawie. Głównie, ale nie tylko.
Są książki, o których „lepiej wiedzieć mniej”. Wiadomo, trzeba choć w ogólnym zarysie wiedzieć, o czym traktuje, ale czy opis nie zdradzi nam za dużo?
W przypadku „Osobliwego domu pani Peregrine” trochę tak jest. Zakupu dokonałem w księgarni internetowej, ale gdybym kupował w stacjonarnej, o wiele większy wpływ od opisu okładkowego – zbyt rozbudowanego na mój gust – miałaby jakość wydania. Nie mówię tu o nowej, miękkiej wersji filmowej, ale tajemniczej, staromodnie wyglądające,j twardej, brązowej okładce z intrygującym zdjęciem – a to dopiero początek, bo i krój czcionki, zdobienia numeracji stron, kolor papieru, całostronicowe reprodukcje starych, dziwacznych fotografii tworzą magiczną całość, ściśle korespondującą z treścią. Książka – artefakt.
Często klasyfikuje się tę powieść jako młodzieżową. Wydaje mi się, że to dość krzywdzące – w dobie „młodzieżowych” opowieści o rozterkach błyszczących wampirów, pod skąpym płaszczykiem niesamowitości skrywającymi banał i płycizny, umieszczanie w tej samej kategorii pięknej, niecodziennej, osobliwej właśnie historii to gruby błąd.
Takie skategoryzowanie, a później zwiastun filmu trochę rozchwiały moje oczekiwania przed lekturą, ale tak naprawdę nie czekałem na fajerwerki i akcję, a na ciekawą, dobrze poprowadzoną fabułę – i się nie zawiodłem. W zmianie spojrzenia bardzo pomogła mi informacja, że autor tak naprawdę początkowo zamierzał wydać kolekcjonowane stare fotografie w formie albumu, by ocalić je od zapomnienia – a po sugestii wydawcy budował wokół nich historię. Osiągnął tym efekt równie niesamowity, jak intrygujące są zdjęcia, które chciał uwiecznić.
Z tych właśnie powodów opis okładkowy, „blurb”, wydał mi się zbyt rozbudowany. Mógłby go zastąpić tylko krótki wstęp do historii – której przecież dajemy się porwać w trakcie lektury. Tak, bohaterem jest nastolatek, tak, ma swoje problemy i rozterki – nie tylko takie jak rówieśnicy, bo los zgotował mu wiele niespodzianek i zagadek każących mu zwątpić w zastaną rzeczywistość. Nie, nie jest to powieść młodzieżowa – bliżej jej do staromodnej, magicznej, ciepłej baśni, pozwalającej znaleźć blask i uśmiech w mrocznych, zabieganych czasach, docenić inność, wczuć się w każdą z wyjątkowych postaci, przeżywać ich dramaty.
Tak jak nigdy nie lubię zdradzać fabuły, tu w ogóle nie chcę o niej mówić. Atmosfera książki jest tak przyjemna, że nie warto.
Niech osobliwe dzieci osobliwie Was poruszą.
Niech osobliwe dzieci osobliwie Was poruszą.