Ponad miesiąc temu, wykorzystując ostatnie podrygi lekkiego rozluźnienia w kwestiach lockodownych, skorzystałem z oferty Warszawskiego Przedsiębiorstwa Turystycznego 1313 „Ogórkiem po Warszawie” i wybrałem się na wycieczkę szlakiem stolicy z serialu „Król” na podstawie powieści Szczepana Twardocha. Było to bardzo ciekawe przeżycie, dodatkowo zwieńczone wisienką na torcie, czyli niespodziewaną (dla mnie) wizytą w lokalu, którego wcześniej nie znałem. Nie znałem, bo mieści się na Pradze, czyli tam, gdzie zapuszczam się bardzo rzadko. Ale nawet jakbym częściej odwiedzał tę stronę Wisły, to i tak mógłbym do owego miejsca nie trafić, gdyż… istnieje od niedawna. Mowa o lokalu Woda Sodowa – Bareja Klub mieszczącym się przy ulicy Czynszowej 6.
Wizyta w ramach eskapady z WPT1313 nie trwała długo, ale była za to bardzo intensywna. Właściciel, Tomasz Bareja, kuzyn reżysera Stanisław Barei, poczęstował wszystkich śledzikiem w oleju ułożonym na kawałku razowca podając do tego kielonek wódeczki lub, do wyboru, bimbru. Nie lubię śledzi w oleju, lecz ten w Wodzie Sodowej smakował przepysznie! To było dla ciała, natomiast dla duszy uczestnicy wycieczki zobaczyli prezentację niektórych przedmiotów z czasów PRL-u zgromadzonych na Czynszowej. Opowiadał oczywiście pan Tomasz. Nie była to sucha gadanina, albowiem w Wodzie Sodowej można dotykać wszystkich eksponatów, niezależnie czy jest są to płyty winylowe czy np. proszek do prania Cypisek, z autentycznym środkiem z czasów PRL. Taka jest idea Klubu Barei – obcowanie z rzeczami, które znajdowały się w niejednym polskim gospodarstwie w 1978 r. Czemu akurat w 1978 r.? Bo właśnie wtedy Stanisław Bareja i Stanisław Tym rozpoczęli pracę nad scenariuszem do filmu „Miś”, który pojawił się na ekranach kin 2 lata później.
Pobyt w Wodzie Sodowej na tyle mi się spodobał (na co niemały wpływ miał sam właściciel i jego opowieści), że miesiąc później odwiedziłem Tomasza Bareję na Czynszowej prosząc o wywiad. Zgodził się. Nie było to typowe interview z pytaniami i odpowiedziami. Według mnie byłoby to zbyt sztampowe. Znając zdolności pana Tomka do wspaniałych opowieści podałem jedynie trzy główne tematy, o których chciałbym usłyszeć. I włączyłem dyktafon. Poniżej zamieszczam to, co usłyszałem od właściciela Wody Sodowej – Barei Klubu.
O sobie:
Jestem młodzieńcem lat 60 plus. W tej fazie starości postanowiłem zrobić coś dla siebie i dla innych. Właśnie w tej kolejności. Bo prawda jest taka, że przez ćwierć wieku pracowałem w Polskich Liniach Lotniczych jako informatyk. Po tych 25 latach stwierdziłem, że nie będę ścigał się w tym zawodzie z młodymi ludźmi. Skorzystałem z odprawy, którą ofiarowała firma i rozstałem się z LOT-em.
Rozpoczął się dla mnie trudny okres. Pieniędzy zaczęło ubywać, a ja nie bardzo miałem pomysł na to, co robić dalej. I wtedy przypomniałem sobie o początkach swojej kariery zawodowej, a zaczynałem od pracy w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. W tamtym czasie marzyło mi się prowadzenie antykwariatu z książkami. Tak się złożyło, że mój kolega posiadał na Pradze, na rogu ulic Stalowej i Środkowej, galerię sztuki. Pomagałem mu po znajomości. Z czasem zaczęło mnie to wciągać. Zastanawiałem się też nad tym czy wraz z dziełami sztuki nie można byłoby sprzedawać książek. Od pomysłu do przemysłu. Skąd wziąłem książki? Po prostu skorzystałem ze swojej domowej biblioteki, to jest z około 4 tysięcy woluminów. Postanowiłem zostawić sobie 200 książek. Nie było to łatwe. Powiem szczerze, że w momencie selekcji tytułów autentycznie płakałem. I tak zaczął się czas antykwariatu. Kolega zrezygnował z prowadzenia galerii sztuki, więc przejąłem po nim lokal. Od początku miałem taki pomysł aby był to klub antykwaryczny, żeby można było przyjść, porozmawiać, a przy okazji kupić jakąś publikację książkową. Na pewno chciałem też, by było to jakoś sprofilowane w kierunku twórczości mojego stryja, Stanisława Barei. Stąd też pomysł na nazwę – Bareja Klub. To był 2014 r. Przez pierwsze miesiące działania klubu najczęściej patrzyłem w sufit czekając na klienta. Zarabiałem średnio ok. 5zł dziennie. Było bardzo słabo. Sprzedawanie książek na Nowej Pradze okazało się niezwykle trudnym biznesem.
W moim życiu dużą rolę odgrywa jednak przypadek. Pewnego chłodnego, deszczowego popołudnia, kiedy od rana nikt nie wchodził do antykwariatu, pojawił się przedziwny klient. W strugach deszczu wszedł do klubu facet w wędkarskiej kurtce i zielonej czapce na głowie, z plastikową siatką w ręku, i zapytał się czy chciałbym kupić ryby. Odpowiedziałem ze śmiechem, że raczej nie, że to jest antykwariat, a ja tu sprzedaję książki. Przybysz zastanowił się dłuższą chwilę i powiedział: „Wierz pan co, to kup pan chociaż kotwicę”, po czym wyciągnął z mocno sfatygowanego plecaka typowo rzeczną, czteroramienną kotwicę. Wtedy pomyślałem sobie, że skoro kotwica jest symbolem nadziei, to może warto zainwestować i ją kupić. I oczywiście tak się stało. Patrząc na tę kotwicę stwierdziłem, że nie ma sensu wzbraniać się przed kupnem rzeczy i sprzedawaniem w klubie również przedmiotów, dawnych artefaktów. Już 3 dni później rozpocząłem gromadzenie różnych dziwnych kubków, wazoników, i tym podobnych rzeczy z lat minionych. Tak to się zaczęło. Przy czym nie koncentrowałem się na kupnie artefaktów np. z XIX. Nie miałem ku temu środków, a poza tym Bareja Klub obligował żeby pójść w kierunku PRL-u. Były to więc rzeczy z lat 60. i 70. XX w. Tak powstało zbiorowisko rzeczy różnych.
W międzyczasie zaczęli do mnie zaglądać przewodnicy warszawscy, z którymi nawiązywałem współpracę. Nastał dobry czas dla Barei Klubu. Miejsce było rozpoznawalne. Byli ludzie, którzy przyjeżdżali specjalnie dla panującego tu klimatu. To trwało do 2019 r., kiedy to dostałem wymówienie lokalu, który zajmowałem. I znowu stanąłem na rozdrożu.
Dodam, że będąc jeszcze pracownikiem LOT-u dostałem od mojego syna prezent w postaci kursu na przewodnika warszawskiego PTTK. Potem zdałem odpowiednie egzaminy. Ponieważ miałem stałą pracę przewodnikiem byłem okazjonalnie, choć to środowisko wciągnęło mnie na tyle, że powołałem nawet fundację dla przewodników warszawskich.
O lokalu:
Zanim nastał 2019 r., przeczuwając, że dobrze być ubezpieczonym, wygrałem przetarg zorganizowany przez Zarząd Gospodarowania Nieruchomościami na mały lokal przy ul. Czynszowej, który miał być czymś w rodzaju antykwariatu zapasowego. Kiedy wymówiono mi lokal przy ul. Środkowej zostałem właśnie z tym małym pomieszczeniem.
Ponieważ w latach 2019-2020 ruch związany z twórczością Stanisława Barei, ale i z poznawaniem Nowej Pragi, coraz bardziej się nasilał, to proszono mnie o współorganizowanie wycieczek. Bo prawda jest taka, że turysta, nawet ten z drugiej strony Wisły, przyjeżdżający na Pragę widzi tylko ładne budynki, gorsze bramy i jeszcze gorsze podwórka. Może zapoznać się z klimatem, ale nie ma możliwości wejścia i zobaczenia czegokolwiek w środku. Są restauracje, lecz jest to przedziwny konglomerat. Bywają w nich stare sprzęty, ale np. obrazki na ścianach są francuskie, a wystrój często jest zupełnie współczesny. Powstał więc pomysł żeby w lokalu przy Czynszowej zrobić miejsce dla turystów, aby mogli oni zobaczyć jak wyglądał fragment dawnego warsztatu czy dawnego mieszkania. Chciałem stworzyć coś, co jest zaprzeczeniem współczesnego muzeum. Wiadomo, że w muzeum są opisy, jest tam bardzo dużo elektroniki, można przesuwać palcem po ekranie etc. A ja chciałem zrobić coś, co niekoniecznie edukowałoby, a raczej byłoby składnicą dawnych artefaktów. I urządziłem to tak, jak ludzie kiedyś mieszkali, bez żadnego podpisu, że krzesło jest krzesłem, stół jest stołem a maszyna do szycia jest maszyną do szycia, bo każdy to wie.
Zastanawiałem się nad tym, jak to wszystko powiązać ze Stanisławem Bareją. I znów pomógł przypadek. Zgłosił się do mnie przemiły pan z Siedlec z informacją, że ma do sprzedania ostatnią czynną fabrykę wody sodowej. Chodziło o nabijanie wody do szklanych syfonów. Trochę się namyślałem, bo nie był to tani ani lekki wagowo zakup, ale rzeczywiście, ściągnąłem to urządzenie na Czynszową. A skoro miejsce to miało być pomieszczeniem turystycznym dla ludzi, to musiałoby być w nim tak, jak onegdaj na Pradze. Tu trzeba dodać, że kiedyś na Pradze takich lokali usługowych było multum, i na ogół składały się one z części warsztatowej i części mieszkalnej. Właśnie tak zostało to tutaj zainscenizowane. Z jednej strony jest warsztat, do którego dokupiłem jeszcze kilkadziesiąt syfonów, z drugiej część mieszkalna.
Dlaczego motywem przewodnim na Czynszowej jest rok 1978? Dlatego, że jest to rok rozpoczęcia pisania koncepcji późniejszego filmu „Miś”. Jednocześnie nie chciałem tworzyć muzeum poświęconego Stanisławowi Barei, bo to wszystko musiałoby wyglądać trochę inaczej, bardziej fotosowo, filmowo. Zainteresował mnie klimat, który mógł zachęcić Bareję do takiego, a nie innego spojrzenia na rzeczywistość PRL-u.
Skąd wzięły się te wszystkie rzeczy? To jest właśnie owa uboczna działalność antykwariatu. Jeśli chodzi o sprzęty RTV, to założenie było takie, że całość ma działać. I rzeczywiście, adapter działa, tak samo telewizor czy radyjko. Lokal ma być odwzorowaniem życia w PRL-u. Oprócz urządzenia do nabijania syfonów, na Czynszowej znajduje się także mój ostatni nabytek, czyli saturator. To oryginalny saturator warszawski, wyprodukowany na Służewcu w 1973 r.
O Stanisławie Barei:
Co wiąże mnie ze Stanisławem Bareją? Otóż wygląda to w ten sposób, że ojciec Stanisława Barei i ojciec mojego ojca byli rodzonymi braćmi. Obaj trudnili się w Warszawie wędliniarstwem. Mój pradziadek sprowadził się do Warszawy, a konkretnie do podwarszawskiego Mokotowa, w 1914 r. Z córką Stanisława Barei, Kasią, chodziłem razem do szkoły, do Liceum im. Jana Kochanowskiego, przy czym ona była o klasę wyżej.
Jakim człowiekiem był na co dzień Stanisław Bareja? Na pewno nie był śmieszkiem. U niego dowcip był bardziej uszczypliwy, taki dopowiadający. Zresztą tak były pisane scenariusze ze Stanisławem Tymem. Scenariusze te powstawały w domu Barei na Mokotowie. Po prostu panowie siedzieli sobie, opowiadali różne historie i zapisywali pomysły.
Stanisław Bareja musiał skądś czerpać inspiracje do swoich filmów. Brał je z życia, często z opowieści innych osób. Kiedyś zapytał swojego stryjecznego brata, a mego ojca, który pracował wówczas w Zjednoczeniu: „Słuchaj, jak to jest właściwie w tych biurach?”, na co ojciec odpowiedział mu: „Przyjdź zobaczyć, jak to wygląda”. Tak się akurat złożyło, że Stanisław Bareja przyszedł wtedy, gdy w biurze były czyjeś imieniny i zastał sekretarkę próbującą ukryć tacę z kieliszkami gdzieś pod biurkiem. Pojawiła się też butelka, która się przewróciła i toczyła przed siebie. Były to po prostu gotowe sceny. I rzeczywiście, filmy Stanisława Barei składały się z takich, jakby to dziś młodzież powiedziała, „obluków”. Bo Bareja był typem obserwatora i osoby, która przetwarza to, co się działo dookoła niej.
Z mało znanych faktów dotyczących Stanisława Barei należy jeszcze wspomnieć przewiezienie przez niego na dachu fiata 126P powielacza z Zachodu. I udostępnienie mieszkania w celach drukowania prasy i książek podziemnych.
To co cechowało Bareję, to niesamowity stosunek do historii, w kontekście ważnych spraw społecznych. Mówię tutaj o konfrontowaniu wszystkiego tego, co działo się na bieżąco i porównywaniu z tym, co było przed wojną. To zresztą zostało pięknie powiedziane w ostatnich kadrach filmu „Miś”, że jest to, co nas otacza, i jest tradycja. Należy też dodać, że Stanisław Bareja był nagminnym czytaczem prasy emigracyjnej.
Na pewno mój kuzyn zaliczał się do ludzi niezwykle rodzinnych, i był raczej domownikiem. Nie za bardzo włóczył się po knajpach, jak Marek Hłasko, Agnieszka Osiecka czy Zdzisław Maklakiewicz. On wolał zostać w domu i np. ugotować obiad. Oczywiście nie stronił całkowicie od zabawy i kiedy trzeba było, to brał udział, więc nie był ascetą towarzyskim.
STRONA NA FB: TUTAJ
Autor zdjęć: Jacek Wojciechowski (z wyjątkiem zdjęcia głównego)