Mój chłopak jest fanatycznym czytaczo-zbieraczem najnowszej literatury polskiej.
Świetnie się uzupełniamy – ja zaczytuję się w prozie światowej, on kocha prozę polską po-transformacyjną.
Zawsze będąc u niego nadrabiam zaległości z rodzimej literatury. Tym razem podsunął mi pod nos „Gesty” i za ten wybór jestem mu
baaaardzo wdzięczna.
Konstrukcja powieści opiera się na literze „g” – nieformalnym komponencie, porządkującym budowę „Gestów” (rozdziały) oraz przeszłe
i przyszłe wydarzenia z życia głównego bohatera. Litera „g” jest siódmą literą alfabetu łacińskiego, swój pierwowzór ma w greckiej „gammie”, na alfabet łaciński przeniósł ją Appiusz Klaudiusz w IV w. p. n. e.
W najważniejszych starożytnych językach (aramejskim, hebrajski, fenickim i greckim) literatura „g” stanowiła trzecią z kolei literę alfabetu – liczba trzy w wielu systemach znaczeń jest synonimem pełni, a więc początku, środka i końca. Dla masonów litera ta jest symbolem
„siły witalnej” i co za tym idzie kultu fallusa — „pierwiastka męskiego.” Wypadki z życia Grześka łączą w sobie to, co przeszłe (początek–dzieciństwo) z tym, co teraźniejsze (środek – przyjazd do Białegostoku) i przyszłe (koniec–śmierć). Kult siły witalnej-męskiej (rozbudzonej w liceum poprzez związek z Kasią) miesza się z powolnym zobojętnieniem i apatią. Już wspomnienia z dzieciństwa każą patrzeć na głównego bohatera jako jednostkę wyobcowaną, zagubioną we własnym tu i teraz.
Fascynacja grobami, zabawa w „cmentarnego” matematyka, obcowanie z chorobą („drożdżowy” dziadek) i śmiercią (ukochana babcia)
potężnie wpływają na osobowość Grześka. „Nic mnie tak nie męczy jak moja osoba; nikt. Moje myśli, suche i jałowe jak pustynne piaski” –
wydaje mi się, że to zdanie można by uczynić mottem powieści. Byłam zszokowana sposobem, w jaki Grzegorz podchodzi do własnego
człowieczeństwa; niemal z wrogością mówi o własnym przyjściu na świat („Jeden jedyny raz moje ciało weszło w waginę matki, właściwie
wyszło z niej, nie pamiętam nic: ani pierwszego oddechu, pierwszego krzyku w odpowiedzi na klepnięcie w plecy, ani pokonania granicy
słonych wód i powietrza, nic. Nie pamiętam nawet sikania i srania w tetrowe pieluszki”), z obojętnością na końcu powieści żegna się z życiem.
Wydaje mi się, że najlepszym czasem w jego życiu była prawie czteroletnia znajomość z klasową koleżanką – Kasią.
Miłość, która z czasem między nimi rozkwita jest dla mnie modelem młodzieńczego uczucia. Nie widać w nim tej zawziętości, zaborczego erotyzmu właściwemu nastolatkom. Przelotne pocałunki (tak, by młodsza siostra Kaśki ich nie podejrzała), niewinne pieszczoty, wspólne
czytanie (ona „Sto lat samotności”, on „Kobietę z wydm”), niezwykle intelektualne rozmowy i ta emocjonalna niespieszność to filary ich
związku.
To, w jaki sposób Grzegorz opisuje Kasię, determinuje siłę jego miłości względem niej (nie wątpię ani trochę, że kochał ją szczerze
i prawdziwie) – Kasia to przysadzista dziewczyna, z krótko jak na tamte czasy ściętymi włosami, trochę niezgrabna, w studniówkowej sukience wyglądająca jak bombonierka – niby nieatrakcyjna i niewyrazista – ale wierzę, że każdy chłopak chciałby mieć taką dziewczynę.
Kasia jest dla głównego bohatera katalizatorem, przez który przepuszcza wszystko to, co go spotyka, filtruje przezeń całe swoje życie.
Myślę, że wspomnienie choroby Kasi w dużej mierze wpłynęło na stosunek Grześka do własnej przemijalności, a także starczej kruchości
życia matki. Mam także wrażenie, że postać Kaśki to najważniejsza osoba w „Gestach” – w ostateczności to jej przypada w końcowej części historii najważniejsza rola – podsumowanie i skomentowanie spisanych przez jej szkolną miłość wspomnień.
Litera „g” towarzyszy głównemu bohaterowi na każdym kroku. Urodził się w Grudniu, na chrzcie nadano mu imię Grzegorz.
Gdy był dzieckiem jego „fetyszem” były Groby, ulubionym przedmiotem szkolnym była Geografia, Gucio to najfajniejszy bohater
„Pszczółki Mai”.
Dorosłość to przede wszystkim miłość do wszelkiej maści Gazet, ostatnie chwile życia spędził w Gipsie, wykryto u niego złośliwego Guza,
Goście urodzinowi stali się jednocześnie Gośćmi na jego pogrzebie. Tragizm Grześka jest uwarunkowany przede wszystkim przewrotnością losu – zazwyczaj to dziecko musi zmierzyć się ze śmiercią nieuleczalnie chorej matki.
Czytając „Gesty” od początku miałam wrażenie, że główny bohater jest bardziej chory – w sensie emocjonalnym, duchowym – niż fizycznie niedomagająca matka.
Żal mi Grześka. Żal tego, że spotkawszy po latach Kasię, nie dane mu było nacieszyć się jej towarzystwem.
Żal mi również przyjaźni, jakiej w końcu miał przyjemność doznać – to w nielubianym Pawle odnalazł powiernika własnych lęków.
Szkoda, że nie dane mu było pozbyć się uczucia samotności tak na dobre.
Po przemyśleniu lektury sama nie wiem, kto był bardziej samotny – matka czy syn.
Podsumowując.
Historię Grześka z Białegostoku należy zastanowić się nad istotą nieomylności losu. Ignacy Karpowicz jest ateistą, dlatego wydaje mi się,
że nie na miejscu będzie mieszanie do moich rozważań Boga. Fatum, przeznaczenie, los – któż był tym Wielkim
Reżyserem konfrontacji bohatera z samym sobą, ze śmiercią, z gorzką rzeczywistością, niewyrażonymi nigdy emocjami?
To właśnie najbardziej urzekło mnie w tej powieści – unaocznienie faktu, że ludzkim losem kieruje coś, czemu jest się bezwzględnie
podległym.
Historia Grześka to jednak przede wszystkim gorzka lekcja fatalizmu.
Wierzę, że mój zachwyt nad „Gestami” będzie mi długo towarzyszył. To dopiero pierwsza powieść Karpowicza, na pewno nie ostatnia, po jaką sięgnę. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że stanie się on moim ulubionym polskim pisarzem. Póki co, „Gesty” to jedna z najlepszych polskich powieści w moim czytelniczym dorobku. Życzę równie wzruszającej i wstrząsającej lektury.