W historii muzyki rozrywkowej wiele już bywało tzw. gwiazd jednego przeboju (ang. one-hit wonder). Nie czas ani miejsce, by teraz o nich pisać. Wszelako znani są także artyści mający bogaty dorobek płytowy z wartościową muzyką, ale kojarzeni tylko z jednym utworem. Tak ma np. Gwinejczyk Mory Kanté (piosenka „Yé ké yé ké”) oraz Amerykanie: Stevie Wonder („I Just Call To Say I Love You”) i Bobby McFerrin („Don’t Worry, Be Happy”). O ile jednak czasami w polskich stacjach radiowych można usłyszeć inne piosenki Steviego Wondera, np. „Mon Cherrie Amour” albo „Part Time Lover”, zaś cała twórczość Mory’ego Kanté cieszy się w samej Afryce sporym szacunkiem, to Bobby McFerrin pozostaje na placu boju z nieszczęsnym „Don’t Worry” niczym Don Kichot z wiernym Sancho Pansą u boku. A przecież McFerrin to instytucja sama w sobie, człowiek-orkiestra, chodzący śpiewograj. To laureat aż 10 nagród Grammy. OK, trzy spośród nich, w tym za Piosenkę Roku i Nagranie Roku, przyznane zostały za „Don’t Worry, Be Happy”, ale pozostałe rozłożyły się na takie kategorie jak np. Najlepsza Piosenka dla Dzieci („The Elephant’s Child” z Jackiem Nicholsonem jako narratorem), Najlepsze Jazzowe Wykonanie Wokalne („Another Night In Tunisia” z Jonem Hendricksem) czy Najlepsza Aranżacja Wokalna dla Dwóch lub Więcej Osób.
McFerrin nigdy nie pragnął rozgłosu. Po prostu robił swoje. Sukces „Don’t Worry, Be Happy” był całkowitą niespodzianką. Wiele osób liczyło na to, że artysta będzie nagrywał podobne piosenki. On jednak pozostał wierny jazzowi i improwizacjom, zwłaszcza wokalnym. W tym czuje się najlepiej, najlepiej się tu sprawdza.
Oczywiście Bobby McFerrin nie ucieka od innych gatunków, jak choćby od muzyki poważnej. Z muzyką klasyczną mały Bobby był za pan brat, bo jego ojciec to zmarły 10 lat temu baryton, Robert McFerrin, pierwszy Afroamerykanin, który zaśpiewał w nowojorskiej Madison Square Garden.
Artysta czasami komponował także dla filmu i telewizji – to jego wokalizę słychać w czołówce czwartego sezonu kultowego serialu komediowego „The Cosby Show” oraz w temacie przewodnim do „Syna Różowej Pantery” („Son of the Pink Panther”), w reżyserii Blake’a Edwardsa.
McFerrin wielokrotnie bywał w Polsce. Do historii przeszedł jego występ w warszawskiej Sali Kongresowej w ramach Warsaw Summer Jazz Days 2002, podczas którego na scenie pojawiła się Grupa MoCarta. Ich wspólnego show, bo tak to trzeba nazwać, nie da rady opisać słowami, opis będzie niepełny. To trzeba zobaczyć (na szczęście można to uczynić dzięki YouTube).
Bobby McFerrin to przede wszystkim mistrz wokalizy. O jego głosie mówi się „ósmy cud świata”, i naprawdę nie są to czcze słowa. Pokazuje to np. utwór „Say Ladeo” z albumu „VOCAbuLarieS” z 2010 r. Ów kawałek zamieszczam na dole wpisu, ale zachęcam również do zapoznania się z klipem do tej piosenki, bo naprawdę warto.
Bobby McFerrin znowu zawita do Polski. Tym razem wystąpi w stolicy oraz w Poznaniu. 28 czerwca wystąpi w warszawskiej Arenie Ursynów, dzień później w Poznańskim Centrum Kongresowym (MTP Sala Ziemi).
Wybieram się na warszawski koncert mistrza wokalizy. Chcę na żywo poczuć potęgę jego głosu, zetknąć się z artyzmem najwyższych lotów.
I nic to, że w Zetce czy inszym RMF-ie dalej będzie piłowane „Don’t Worry, Be Happy”, to już problem samych radiostacji i ich ograniczonych muzycznie słuchaczy.
Bobby McFerrin
Pełne nazwisko: Robert Keith McFerrin, Jr.
Ur. 11.03.1950 r. – Nowy Jork, Nowy Jork, USA.
Żona: Debbie Green (od 1975), 3 dzieci: córka Madison oraz 2 synów: Taylor i Jevon.
Wybrane płyty: „Simple Pleasures” (1988), „Medicine Music” z Voicestrą (1990), „Play” z Chickiem Correą (1992), „Hush” z Yo-Yo Ma (1992), „VOCAbuLarieS” (2010).
Ważniejsze utwory: „Another Night In Tunisia” z Jonem Hendricksem (1985), „The Cosby Show theme” (1987), „Don’t Worry, Be Happy” (1988), „The Pink Panther theme” z Henrym Mancinim (1993), „Say Ladeo” (2010).
Strona internetowa: www.bobbymcferrin.com