Projekt „The Satanist” z 2014 to bodaj najbardziej wyczekiwany metalowy album roku. Wraz z jego premierą kapela Nergala utwierdziła nie tylko fanów, ale różnej maści hejterów, że to, co robi Behemoth to wirtuozerski majstersztyk. Trudno cokolwiek zarzucić płycie – oszczędna, jeśli chodzi o ilość materiału, ale rozbuchana muzycznie, głęboka w warstwie tekstowej, do tego wypromowana genialnym, wizyjnym klipem do utworu otwierającego krążek. „The Satanist” to produkcja przemyślana w najdrobniejszym szczególe, uwypuklająca największe walory Behemotha jako kapeli godzącej mocne, tradycyjne brzmienie black metalu z filozofią i wypracowaną przez jej frontmena artystyczną
polityką.

Nowy materiał Behemotha to wynik długoletnich muzycznych eksploracji sfery mrocznej, kontrowersyjnej, będącej jednocześnie źródłem swoistych modyfikacji, jakich Nergal z Orionem i Inferno dokonują w obrębie uświęconych przez black metal obszarów. Ten krok dalej widać już na płycie „Evangelion” – pełnej wizyjności, przywiązania do brzmienia poszczególnych instrumentów i rozbudowanych, fabularnych klipów. Na „The Satanist” Behemoth wycisnął z siebie wszystko, na co go stać; to płyta perkusyjna i basowa na skalę, jakiej dotąd fani nie mogli doświadczyć. Wżynające się w ucho partie Oriona przenoszą takie numery, jak choćby „Amen” czy „Blow your trumpets Gabriel” w zupełnie nowe rejony percepcji. Warstwa instrumentalna albumu to jego największy atut. W „The absence ov the light” i choćby „O father O satan O sun” muzycy postawili na rozwiązania wykorzystywane przy tworzeniu muzyki symfonicznej – są to numery złożone, zróżnicowane pod względem tempa, słychać w nich coś więcej niż tylko bębny, bas i gitarę prowadzącą, eskalacja napięcia im towarzysząca potęgowana jest przez wykorzystanie chóru i melorecytacyjnych momentów (cytowanie prozy Gombrowicza). Nałożenie na siebie głębokiego brzmienia basu, wyeksponowanych bębnów oraz instrumentów dętych („Ora pro nobis Lucifer”, „Blow your trumpets Gabriel”, „Ben Sahar”) potęguje atmosferę, na jakiej z pewnością zależało Nergalowi – skorelowaną ze wstrząsającymi scenami apokalipsy, zagłady i zagrożenia w obliczu bezsilności Boga i negującego go Szatana. „The Satanist” to hołd złożony dźwiękom i ich współzależności.
W odróżnieniu od zalewających rynek muzyczny wydawnictw z kręgu black metalu, najświeższy album Behemotha to genialna robota rzemieślników, wykrzesujących maksimum ze swojego sprzętu przy jednoczesnym zaufaniu artystycznej inwencji Nergala.

Nie od dziś wiadomo, że poziom tekstów Behemotha to ich znak rozpoznawczy. Nergal jawi się tu jako propagator nie satanizmu, ale filozofii na wskroś homocentrycznej, gdzie ośrodkiem całej rzeczywistości nie jest ani Bóg, ani Szatan, ale człowiek, któremu przynależy wolna wola i autonomia. Teksty na płycie „The Satanist” nie ewoluują zasadniczo względem tych z poprzednich albumów. To wciąż frazy inspirowane symboliką biblijną, filozofią Nietzschego, poezją i literaturą. Charakteryzuje je niezwykły symbolizm i archetypiczność, przez co ich treść rości sobie pretensje do bycia uniwersalistycznymi narracjami. Behemoth jest daleki od kultu szatana, co wielu niesłusznie postuluje; to piewcy wolności człowieka, który nie może być uwikłany w metafizyczne zatargi, ma wierzyć w nieskrępowanie i w bunt.

„The Satanist” to tytuł prowokujący, ale i ironicznie wymierzający policzek tym wszystkim, którzy bez znajomości tematu szufladkują Behemotha jako kapelę skrajnie obrazoburczą i wrogą religii. Wszelkie kontrowersje powinny wyblaknąć już po pierwszych dźwiękach tego genialnego wydawnictwa. „The Satanist” to album rewizjonistyczny, przynosi coś więcej niż tylko nudne, jednostajne gitarowo-perkusyjne katowanie zmysłów, jakie kultywuje większość metalowych kapel – to dowód wrażliwości, talentu i pomysłowości Behemotha, który z pewnością przejdzie do historii jako jedna z najlepszych płyt gatunku.

Behemoth-The Satanis-recenzja

Dodaj komentarz