Kryminały i thrillery z reguły można podzielić na te, w których o atrakcyjności danej narracji przesądza skupienie się autora na powielaniu ofiar oraz rzetelnym potraktowaniu techniczno-praktycznej strony śledztwa, a także na te, gdzie kryminalna intryga zasadza się na roztrząsaniu mylących tropów oraz wwikłaniu zagadki zabójstwa w szeroką panoramę społeczną. Czytelnicze gusta są różne, każdy odnajduje się w ulubionej formie. Ja preferuję powieści „złotego środka”, do których historia o nauczycielu tańca Mankella nie do końca się zalicza. Ale po kolei.

Do tej pory twórczość jednego z najbardziej lubianych i docenianych twórców literatury spod znaku kryminału była mi zupełnie obca. Postanowienie, by nadrobić zaległości z czytania Mankella zrodziło się dzięki intrygującemu streszczeniu fabuły na okładce bibliotecznego egzemplarza książki. To był dobry wybór i wydaje mi się, że przygodę z Henningiem Mankellem rozpoczęłam naprawdę obiecująco. Ale wracając do interesującej nas narracji. „Powrót nauczyciela tańca” to kryminał na wskroś skandynawski. Decyduje o tym przede wszystkim sposób, w jaki autor odmalowuje scenerię pod dość enigmatyczne śledztwo w sprawie podwójnego morderstwa popełnionego na dwóch starszych panach, których z pozoru nic nie łączyło, prócz samotnej i odludnej egzystencji gdzieś w ostępach szwedzkiej mieściny. Skandynawia ma swoją niezaprzeczalnie fascynującą aurę, idealną wręcz pod mroczne i wstrząsające zbrodnie. Mankell doskonale wykorzystał ten potencjał. Przepastne lasy, mgliste noce, odludne okolice, mętne rzeki to przestrzeń, w którą zanurzamy się, by wraz ze śledczymi wyłuskać odpowiednie tropy, co do zbrodniczych motywów nieuchwytnego mordercy.

W „Powrocie nauczyciela tańca” autor postawił na psychologiczne zagwozdki. Stefan Lindman – policjant spoza okręgu, który z braku zajęć podczas urlopu zdrowotnego wikła się w sprawę podwójnego morderstwa – to bohater o dość zwichrowanej sytuacji emocjonalnej: chory na raka języka, pogubiony w sferze uczuciowej, wstrząśnięty prawdą o swoim ojcu, którą nieubłagalnie wydobywa z zakamarków pamięci. Lindman to bohater mniej rozpoznawalny niż słynny Wallander, równie nieprzekonujące wydaje się jego „szczęście” w napotykaniu właściwych tropów, trafianiu na odpowiednie sytuacje i równie odpowiednie osoby, dzięki którym tamtejsza policja ma sporo mniej pracy.
W „Powrocie nauczyciela tańca” zabrakło również, choć minimalnej dawki typowo śledczych procedur, dzięki którym powieść zyskałaby sporo na jako takim autentyzmie – nie było zdejmowania odcisków palców, badanie miejsc zbrodni zostało okrojone do pojedynczych zdań informujących, że technicy są obecni, praca policji wydaje się równie nieporadna, jak zaskakujące trafy Stefana Lindmana.

Wielkim atutem akurat tej powieści Mankella jest doskonałe tło społeczne. Niewielu twórców poświęca temu obszarowi narracji swoją energię, jednak dobrze opracowane potrafi odciągnąć uwagę od ewentualnych potknięć na innych płaszczyznach fabuły. Słyszałam, że Mankell jest mistrzem w stawianiu diagnozy szwedzkiemu społeczeństwu i już po pierwszej lekturze jestem w stanie przyznać rację temu stwierdzeniu. W tym przypadku, autor „Zapory” obnaża kiełkujące pod powierzchnią zło, zasiane przez niemieckich faszystów jeszcze w latach II wojny światowej. Jego patronem są tu nie tylko stowarzyszenia weteranów wojennych walczących po stronie Rzeszy i spadkobiercy familijnych tradycji, gdzie portret Hitlera stał obok rodzinnych zdjęć. Dużo bardziej niebezpiecznie jawią się młodzi, wykształceni neonaziści zdolni do bezdusznych zbrodni w imię dawno zagrzebanych pod gruzami zasad. Motyw winy i kary, wojenna przeszłość bohaterów, rozlicznie się z przeszłością, odnajdywanie życiowej drogi pod widmem możliwej śmierci – o tym jest „Powrót nauczyciela tańca”. Rozciągnięte na ponad 540 stron śledztwo w sprawie popełnionych na staruszkach morderstw to tylko przykrywka pod głębsze refleksje, dlatego też ten, kto spodziewa się po tej właśnie powieści rozbudowanej akcji i pełnego napięć tempa może się zawieść.

Z całą pewnością będę czytywać Mankella. Choć w tym przypadku finał „Powrotu nauczyciela tańca” jest dość łatwo przewidywalny, nie chodzi tu tak naprawdę o to „kto zabił”. To narracja poddana psychologicznemu żywiołowi, rozbudowana pod względem obyczajowym, diagnozująca ludzkie przywary i złe wybory niczym u Balzaka. Chyba dobrze jest zacząć poznawać Mankella od tej właśnie historii.
Apetyt z pewnością rośnie.

powrot-nauczyciela-tanca-b-iext6813575

Dodaj komentarz