Pierwsze spotkanie z islandzkim kryminałem. Do tego jest to nordic noir – a czy może być ciekawsze miejsce na ten mroczny gatunek niż zasypana śniegiem, odcięta od świata , niegdyś żyjąca z morskiego srebra mieścina na Islandii?
Biel śniegu, czerwień krwi, czerń kawy. Kontrastowa opowieść.
„Kto by łamał prawo przy takiej pogodzie?”

C360_2015-10-14-13-11-05-731

Islandzki fenomen: nieznany autor, małe wydawnictwo, brak promocji, a mimo to najlepsze miejsca na stołach promocyjnych sieci księgarń Waterstones i światowy sukces! Dlaczego?

Bo „Milczenie lodu” to nie tylko kryminał według najlepszych wzorów skandynawskiego noir. To powieść o czymś więcej niż zagadka kryminalna.
Jónasson po mistrzowsku opowiada o ludziach i zbrodni, o uczuciach i samotności, o smutku. Jego bohater to nie stary, znużony śledczy czy cyniczny detektyw, tylko młody policjant, niedoszły ksiądz, naznaczony bolesną przeszłością.
Siglufjördur, małe rybackie miasteczko na północy Islandii, jest jak pułapka. Wciśnięte w głęboki fiord, rzadko widzi słońce. Zimą, odbierający siły mrok, trwa kilka miesięcy. Jedyna droga, którą można stąd uciec, prowadzi przez stary tunel zasypany śniegiem i niedostępny aż do wiosny. Tu nikt nikomu nie ufa, wszyscy wiedzą o sobie wszystko i wszyscy milczą.
Ari Thór Arason chciał być filozofem, studiował teologię, ale w końcu skończył szkołę policyjną. Pierwszą pracę znalazł właśnie tu. Nie jest to dobre miejsce dla kogoś, kto nie pogodził się ze swoim życiem i nie ma zbyt grubej skóry.
Krwawy ślad na śniegu, ciężko ranna półnaga młoda kobieta, dziwna śmierć sławnego pisarza… Ari Thór wbrew wszystkim musi przedrzeć się przez lodową barierę, która go oddziela od mieszkańców; musi wniknąć w ich przeszłość. Wydarzenia sprzed lat zaczynają splatać się z teraźniejszością. Krąg podejrzanych zacieśnia się, a śledztwo staje się coraz bardziej osobiste. Okruchy prawdy stopniowo układają się w całość…

 
Musiałem na szybko rzucić okiem na definicję nordic noir (i przy okazji noir i hardboiled – a niedługo premiera zbioru nowel w tym ostatnim rodzaju, pod tytułem… Hardboiled), bo ze skandynawskich kryminałów czytałem dotychczas tylko Engera i może dwie pozycje zmarłego niedawno Mankella, a noir od razu przywodziło mi na myśl powieści Chandlera i ekranizację Sokoła Maltańskiego, czyli nieco szablonowo – kapelusz, płaszcz, działanie na granicy prawa, alkohol, papierosy, nieco komiksowe przerysowanie postaci.
Ari Thór… Niedoszły ksiądz, młody policjant szukający w swojej pracy wrażeń ląduje na północy Islandii w miasteczku, w którym podobno nic się nie dzieje. Nietypowy ten protagonista. Młody, niedoświadczony – zarówno w pracy, jak i życiu osobistym, stąd jego rozterki. Nie jest samotnym wilkiem, a zaledwie zaczynającym karierę pod okiem starszego przełożonego funkcjonariuszem policji. Jego izolacja jest podwójna – nie dość, że wywołujący napady klaustrofobii śnieg odcina go od świata w małym miasteczku, to jest jeszcze mur odcinający go – obcego – od mieszkańców, którzy znają się na wylot. Ale czy na pewno?
Jónasson ciekawie maluje poszczególne postaci, nie ujawniając od razu szczegółów mozaiki – życiorysy poszczególnych bohaterów pojawiają się w miarę rozwoju fabuły, pozwalając nam powiązać fakty, zachowania, motywacje. Zanim to się stanie, miotamy się trochę jak Ari, próbując wgryźć się w istotę sprawy – czy może dwóch spraw, bo pod pozornie spokojną powierzchnią kontaktów społeczności Siglufjördur i działalności Towarzystwa Dramatycznego kłębią się niespokojne fale emocji, a każdy ma w swojej szafie jakiegoś trupa.
Mamy tu trochę historii – zarówno w fikcyjnej postaci Hrólfura, znanego pisarza, jak i w sięgających w przeszłość korzeniach bohaterów, ich losów wojennych i powojennych, specyfiki przeprowadzek pomiędzy Danią a Islandią, różnic językowych, boomu śledziowego i zaprzestania połowów, a także wydarzeń najnowszych, czyli kryzysu bankowego i protestów w stolicy.
Odniosłem wrażenie, że sama obecność w osi zdarzeń jest odbiciem tego, że każdy gra tam rolę – czy to społeczną, czy zakłada maskę mającą coś ukryć. Sam policjant, impulsywnie kontynuujący śledztwo, przyjmuje nierzadko maskę narzuconą przez skojarzenie go z jego poprzednio zamierzoną profesją – dobrotliwego, cierpliwego duchownego.
Autor umiejętnie myli tropy, pozwalając czytelnikowi wyprowadzać się na manowce własnym kombinowaniem i próbami zbyt szybkiego wyciągania wniosków. Mruga też okiem z każdym kolejnym klepnięciem pechowego ramienia Ariego.
Imiona. Wiem, inny język i trzeba się przestawić, ale w pewnym momencie miałem absurdalne wrażenie, że to imiona tolkienowskich krasnoludów.

Zimno, śnieg, klaustrofobiczne odcięcie od świata, gazety dochodzące z opóźnieniem – ale za progami domów kawa i ciasto, w lokalnym sklepie miły sprzedawca i świeże ryby. Wolontariusze wystawiający spektakle i ich głęboko ukrywane tajemnice, stanowiące rysy na obrazie zżytej społeczności. Biel śniegu, czerwień krwi. Doświadczony Tomas i stawiający pierwsze kroki Ari. Zderzające się kontrasty malują wyraźny obraz cichego zakątka Islandii i tragicznych wydarzeń z bezwględną precyzją i ostrością.
Układy są dość skomplikowane i pełne emocji, a akcja przyspiesza zmierzając ku finałowi.

Pierwszy tom cyklu „Mroczna wyspa lodu” czyta się z zaciekawieniem i chce się więcej – czekam na kontynuację. Jakie wybory podejmie budzący sympatię, choć tak naprawdę niezbyt dobry Ari? Czy spotkamy ponownie tych samych ludzi?

milczenie-lodu-okładka

Dodaj komentarz