Trudno okiełznać artystyczną frenezję Stanisława Ignacego Witkiewicza. Malarz, pisarz, wolny filozof, spec od „Czystej Formy”, fotograf, awanturnik, wreszcie salonowy prestidigitator lub dla niektórych po prostu błazen.
Jeżeli zapatrujemy się na zjawisko kampowości danego artysty, w której definicję wchodzą konwencjonalne zabawy formą kiczu i żałosności, postać Witkacego zdaje się być w pewnej mierze temu bliska. Trzeba zdać sobie jednak sprawę, że stąpamy po bardzo ważkim gruncie osobowości niejednorodnej, czego piękny wyraz daje znany fotograficzny „Autoportret wielokrotny w lustrach”. W postmodernistycznych rozważaniach „kampowe” stają się zjawiska przerysowane, estetycznie ironiczne i tak jak określiła to Susan Sontag , dążące do sztuczności i przesady.
Sam Witkacy napisał, że „każdy może tworzyć byle co i ma prawo być z tego zadowolonym, byle by nie był w swej pracy szczerym i znalazł kogoś, który równie kłamliwie będzie to podziwiał”. Witkacy wyraża więc pewną świadomość i pozostawia otwarte pole interpretacyjne, dlaczego zatem nie odczytać jego osoby właśnie w kontekście kampu i poprzez to, jeszcze raz udowodnić jego wielokrotność.
Powrócimy do tych rozważań w kolejnym wpisie.