chb2Tydzień temu zmarł jeden z pionierów rock and rolla – Chuck Berry. Artysta w chwili śmierci miał 90 lat.
Od razu przypomniał mi się pewien sierpniowy wieczór 1995 r. To właśnie wtedy podczas Sopot Festival wystąpił na scenie Chuck Berry. Widziałem ten występ w telewizji. Jan Pospieszalski (ten sam, który dziś robi z siebie pajaca w programie „Warto rozmawiać”) zapowiedział go wtedy słowami: „Proszę Państwa, z wielkim wzruszeniem przyszło nam, muzykantom rockandrollowym, zapowiedzieć człowieka-legendę. Artystę, który wymyślił rock and rolla!”. Mający spore poczucie humoru Berry wyszedł na scenę w czerwonych spodniach, marynarskiej czapce, w której zresztą występował wszędzie, i przywitał się słowami „Gut Morgen!”. Był mocno pijany, wszak barek w samolocie do Polski nie opróżnił się sam. Artysta rozpoczął od jednego ze swoich największych przebojów, czyli „Rock and Roll the Music”, ale potem zaśpiewał dwa utwory bluesowe („Memphis, Tennessee” i „Mean of World”). Po rockandrollowym kawałku „Carol” nastąpił znowu bluesowy numer, tym razem „Honest, I Do” z repertuaru Jimmy’ego Reeda. Sopocka publiczność, która przyszła na rock and rolla, chyba nie do końca była przygotowana na utwory w stylu blues. A może w ogóle nie była gotowa na występ gwiazdy formatu Berry’ego? Na bis Chuck Berry próbował zaśpiewać swój przebój z 1960 r. „Let It Rock”, ale bardziej niż na śpiewie zależało mu na tym, by na scenie pojawiło się 10 „pięknych kobiet”. Dodajmy, że niemal 70-letni wtedy Berry od 48 lat był mężem znoszącej wiele skoków w bok Themetty Suggs. Zresztą prośba o wejście na scenę urodziwych niewiast nie była jedyną fanaberią artysty z Missouri. Po przylocie do Polski nie chciał on wsiąść do limuzyny marki mercedes, twierdząc, że to „hitlerowskie gówno” i koniec końców pojechał autem volvo. Potem zażyczył sobie, by na koncercie gitarę na której grał wzmacniać sprzętem Fendera, jakiego nie było wówczas w Polsce. Ostatecznie wzmacniacz sprowadzono z Holandii za ogromne pieniądze. Widownia sopocka też musiała spełniać pewne wymogi. Otóż w pierwszych 5 rzędach miały siedzieć osoby czarnoskóre. Oczywiście nie siedziały, nie było takiej możliwości, podobnie jak nie było możliwości, by Chuck Berry zagrał za wcześniej ustalone wynagrodzenie. Już w aucie, owym volvo, pionier rock and rolla zażądał 30% podwyżki, i rzeczywiście dostał ją. Jak wypadł sam koncert, można zobaczyć w Internecie.
To był jednak Chuck Berry Anno Domini 1995, w kraju postkomunistycznym, gdzie nawet taki nieudacznik jak Pospieszalski mógł być konferansjerem największego wówczas festiwalu muzycznego. Berry lat 1955-1972 to autentyczna gwiazda rock and rolla, którego hity w rodzaju „Roll Over Bethoven”, „School Day”, „Sweet Little Sixteen”, „Johnny B. Goode”, „Nadine”, „My Ding-a-Ling” oraz „Maybellene” nucili wszyscy, niezależnie od koloru skóry, wyznania czy orientacji seksualnej. Jeśli chodzi o „Maybellene” (piosenkę tę zamieszczam na dole wpisu) to był to pierwszy utwór Berry’ego wydany na singlu dla Chess Records. Nagranie oparto na dźwiękach westernowego kawałka „Ida Red”, śpiewanego 17 lat wcześniej przez niejakiego Boba Willsa i jego The Texas Playboys. „Maybellene” doszła do 5. miejsca zestawienia „Billboardu”, zaś Chuck Berry był pierwszym Afroamerykaninem, który wszedł do czołowej dziesiątki tego zestawienia. Piosenka o pannie Maybellene uznawana jest za jeden z pionierskich utworów rockandrollowych w historii, choć wciąż zdarzają się osoby mylące ten przebój z pewnym produktem do rzęs francuskiej marki L’Oreal.
Oprócz fenomenalnej muzyki Chuck Berry zasłynął także ze swojego oryginalnego tańca na scenie. „Duck Walk” („chód kaczki”) znają wszyscy miłośnicy muzyki lat 50. i 60. XX w. Co ciekawe, w jednym z wywiadów Berry tłumaczył, że „Duck Walk” powstał za sprawą jego zamiłowania do pingponga w latach dzieciństwa – mały Chuck trzymał piłeczkę pod stołem, a używając „kaczego chodu” łatwiej mu było pod ten stół się dostać.
Sposób gry na gitarze wyróżniał Chucka Berry’ego spośród innych wykonawców rockandrollowych. To on pierwszy wprowadził krótkie riffy gitarowe rozpoczynające cały utwór. W 1984 artysta z St. Louis otrzymał Nagrodę Grammy za Całokształt Twórczości. 2 lata później Berry został pierwszą osobą wprowadzoną do „Rock and Roll Hall of Fame”. Dodajmy, że tuż za nim dostąpili tego zaszczytu James Brown, Ray Charles, Sam Cooke i Fats Domino, zaś Elvis Presley był dopiero dziesiąty. Chuck Berry był również w gronie pierwszych osób dołączonych w 1989 r. do „St. Louis Walk of Fame” (obok niego znaleźli się wtedy m.in. tancerka Katherine Dunham, poeta T.S. Eliot i pisarz Tennessee Williams).
W sierpniu 2008 r. prawie 13 lat po pierwszym występie w Sopocie, Chuck Berry miał ponownie odwiedzić nasz kraj. Wg zapewnień organizatora muzycznego, Dariusza Gruszeckiego, pionier rock and rolla miał uświetnić imprezę o nazwie Bolesławiec Blues Rock Festiwal. Do występu nie doszło i to nie za sprawą Berry’ego, bo w tym przypadku całą winę poniosła strona polska.
12 marca tego roku zmarł Al Jarreau, jedyna osoba, która zdobyła Grammy w kategoriach jazzowych, popowych i soulowych. Dzień wcześniej odeszła June Pointer, jedna z sióstr tworzących The Pointer Sisters, zespół, którego trzynaście nagrań doszło w latach 1973-1985 do Billboard Top 20. A od tygodnia nie ma już z nami Chucka Berry’ego.
Jednak, mimo że tak wielcy artyści odchodzą, to ich muzyka zostaje. Zostaje też pamięć o tych, którzy dawali radość naszym uszom.

Chuck Berry
Pełne nazwisko: Charles Edward Anderson Berry
Ur. 18.10.1926 r. – St. Louis, Missouri, USA.
Zm. 18.03.2017 r. – Wentzville, Missouri, USA.
Żona: Themetta „Toddy” Suggs (28.10.1948-18.03.2017, jego śmierć), córka Darlin Ingrid (ur. 03.10.1950).
Wybrane płyty: „After School Session” (1957), „Chuck Berry Twist” (1962), „Chuck Berry on Stage” (1963), „St. Louis to Liverpool” (1964), „The London Chuck Berry Sessions” (1972).
Ważniejsze utwory: „Maybellene” (1955), „Roll Over Bethoven” (1956), „Rock and Roll the Music” (1957), „Nadine” (1964), „My Ding-a-Ling” (1972).
Strona internetowa: www.chuckberry.com

Dodaj komentarz