„Czy wiesz, że anioły naprawdę czasem przebierają się za ludzi i schodzą na ziemię?”

Mark jest dwudziestokilkuletnim mężczyzną, któremu właśnie zawalił się cały świat. Stracił stypendium, dzięki któremu udawało mu się
opłacać studia, w wypadku właśnie zginęła jego ukochana mama i do tego wszystkiego jego ojciec nie chce go znać. Żyje więc w miasteczku
o nazwie Utah, pracując jako szkolny woźny. Pewnego dnia z powodu wiary w siebie i lepszą przyszłość, samotny i zrezygnowany Mark decyduje się na samobójstwo. Jednak w drodze do domu psuje mu się samochód. Ten jeden dzień zmienia dosłownie całe jego życie.
To właśnie wtedy pojawiła się w nim dwudziestojednoletnia Macy – urocza i sympatyczna, doświadczona przez los, a także skrzywdzona
w dzieciństwie, jednak mimo wszystko, skłonna do niesienia pomocy. Tylko czy trudna przeszłość nie okaże się silniejsza od ich młodej miłości? I kim jest tajemnicza Noel, która może całkowicie zmienić ich życie?

„Zaczynać na początku, kończyć, gdy rzecz zmierza ku końcowi, to najlepsza rada, jaką dam przyjacielowi”.

Mam ogromną słabość do powieści poruszających trudne tematy życiowe. Wręcz je ubóstwiam. A „Szukając Noel” należy do jednej z najlepszych, jakie w tej kategorii czytałam. Jest to powieść, którą czyta się jednym tchem. Nie da się tak po prostu przerwać jej czytania.
Zarazem bardzo poruszająca i wzruszająca historia, przy której ciężko było nie uronić choćby kilku łez.

Mark przez ostatnie wydarzenia w swoim życiu, na początku wydaje się być emocjonalnym wrakiem człowieka. Nic go już nie cieszy.
Spotyka jednak Macy Wood, która zmienia bieg wydarzeń i wywraca jego świat do góry nogami wraz z pierwszym łykiem gorącej czekolady, którą pewnego wieczoru nalała mu do filiżanki. Sprawia, że mężczyzna znów się uśmiecha. Jednak, mimo pozorów, dziewczyna sama skrywa smutną przeszłość. Kiedy miała siedem lat, została adoptowana przez rodzinę, w której była bita i poniżana na każdym kroku.
Mając kilkanaście lat, uciekła z domu i przez trzy miesiące mieszkała na ulicy, żebrząc o jedzenie. Jednak w czasie adopcji stało się coś,
co wciąż nie daje spokoju Macy, a mianowicie to, że miała czteroletnią siostrzyczkę, której imienia nie pamięta. Niestety zostały rozdzielone
i trafiły do osobnych rodzin zastępczych.
Przyszedł więc czas, aby odnaleźć siostrę, a Mark postanawia pomóc w tym sympatycznej dziewczynie.

Przez całą moją przygodę z powieścią Richarda Paula Evansa śledziłam wydarzenia z zapartym tchem w piersiach. Śmiałam się i wzruszałam. Książka jest pełna emocji, które w trakcie czytania przechodzą na czytelnika, przez co czuje się on, jakby ta historia była jego własnym życiem. Przez większość książki wydarzenia opisywane są z perspektywy mężczyzny, jednak znajduje się kilka rozdziałów, dzięki którym możemy
także zapoznać się z przeszłością Macy.
Przy każdym rozdziale znajduje się krótki wpis z dziennika Marka. Genialny pomysł autora, według mnie. Zwłaszcza jeden z tych wpisów
przypadł mi do gustu.

„Zastanawiam się często, jak to się dzieje, że podczas gdy ciężkie doświadczenia jednych ludzi hartują, innych pozostawiają złamanych i zgorzkniałych. Znalazłem kiedyś w jakiejś książce celne porównanie: ten sam podmuch jeden płomień gasi, a drugi wzmacnia. Nadal nie wiem, jakim ja jestem płomieniem”.

Uważam, że jest to najprawdziwsza prawda, ponieważ jest tak, że w momencie, kiedy my świetnie się bawimy, śmiejemy, wręcz skaczemy
z radości, gdzieś indziej ktoś może cierpieć na przykład z miłości, z powodu jakiejś straty lub wydarzenia. Dlatego uważam, że życiem cieszyć się trzeba w każdej chwili (tutaj wyjdę trochę poza temat i nawiążę do „Sonetów” Mikołaja Sępa – Szarzyńskiego), ponieważ czas biegnie
nieubłaganie i nawet nie zdążymy się obejrzeć, a całe życie nam przeminie. Tak samo jest w „Pieśniach” Jana Kochanowskiego, który pisze
o tym, aby nie porzucać nadziei, gdy jest źle, ponieważ za chwilę może być dobrze. Działa to jednak w dwie strony, więc nie cieszmy się za bardzo, kiedy jest dobrze, bo los może obrócić się przeciwko nam i znów będzie źle.
Odbiegłam tym trochę od tematu, ale chciałam Wam tak nieco zinterpretować powyższy cytat.
Wracając do książki, polecam ją każdemu, kto także lubi sięgnąć po powieści zawierające tzw. „okruchy życia”. Można nauczyć się z niej
bardzo wiele. Przynajmniej ja się czegoś nauczyłam. Z miłą chęcią zajrzę także do pozostałych książek Richarda Paula Evansa.

pobrany plikkkk

Dodaj komentarz