„Moje obrazy to cały ja w każdej możliwej odsłonie.” Rozmowa z Szymonem Hołubowskim
Do swojej twórczej pracy podchodzi z wielką pokorą. Jest sumienny, zdyscyplinowany. Aż trudno pomyśleć, że spod pędzla prowadzonego przez tak skupionego na swoim działaniu malarza, jak Szymon Hołubowski wypływać może tak wiele rozmaitych emocji.
Jak długo zajmujesz się malarstwem?
Szymon Hołubowski: Maluję i rysuję od najmłodszych lat, ale jeśli pytasz to to, od kiedy zajmuję się malarstwem zawodowo, to od około 4 lat.
Pytam, ponieważ pomimo tak krótkiego funkcjonowania w świecie artystycznym, nazwisko Szymona Hołubowskiego jest już znane w wielu krajach Europy. Twoje prace znajdują się w kolekcjach prywatnych w Niemczech, Szwajcarii, Belgii, Anglii, Włoszech i Hiszpanii. Wiem jednak, że sztuka nie zawsze była Twoim jedynym pomysłem na życie.
SH: Rzeczywiście, chociaż od dziecka ciągle coś tworzyłem lub po prostu towarzyszyłem w zajęciach mojemu tacie, który amatorsko rysował, malował i rzeźbił, nigdy nawet nie marzyłem o tym, że pasja stanie się moją pracą. Chyba każdy wie, jak trudno jest młodym artystom, nie tylko w Polsce, utrzymać się ze sztuki. Dlatego też postanowiłem wybrać bardziej pragmatyczną opcję- rozpocząłem studia na kierunku ekonomicznym. Malarstwo przez długi czas traktowałem zaledwie jako bardzo miłą odskocznię od codziennej rutyny. Szybko jednak takie dawkowanie pasji przestało mi wystarczać. Jakaś wewnętrzna potrzeba kazała mi tworzyć coraz więcej. Ja z kolei efektami mojej artystycznej pracy zacząłem dzielić się w mediach społecznościowych. Zainteresowanie było spore. A gdy coraz częściej zaczęły pojawiać się propozycje kupna obrazu czy udziału w różnego rodzaju wydarzeniach, postawiłem wszystko na jedną kartę – postanowiłem uczynić malarstwo swoim zawodem. I nie żałuję.
W jaki sposób po tym, jak postanowiłeś utrzymywać się ze sztuki, zmieniło się Twoje życie?
SH: Przede wszystkim zmieniło się moje postrzeganie malarstwa – przestało ono być wyłącznie pasją, a stało się ciężką pracą na pełen etap.
Czyli przyjemne hobby zmieniło się w męczące, żmudne zajęcie?
SH: Nie do końca. Chodzi raczej o to, że kiedy porzuca się malowanie wyłącznie dla przyjemności na rzecz malowania zawodowego, twórcy towarzyszy dużo większa presja. Spowodowana jest ona nie tylko chęcią zaspokojenia oczekiwań odbiorców i nabywców sztuki, ale również wysokimi wymaganiami malarza wobec samego, potrzebą dostrzegania efektów ciągłego artystycznego rozwoju. W moim przypadku ten wewnętrzny nacisk jest tym większy, że z natury jestem osobą bardzo wymagającą, taką , która nie uznaje swoich pomyłek. Kiedy już coś robię, musi to być zrobione perfekcyjnie. Inaczej nie jestem zadowolony z efektu mojej pracy.
W takim razie bycie malarzem Szymonem Hołubowskim musi być bardzo trudne…
SH: Oj, zdecydowanie. Często przez jeden mały błąd zdarza mi się porzucać obraz, nad którym pracowałem kilka dni. Po prostu zamykam go w szafie albo niszczę.
Mówisz o tym, że malarstwo stało się Twoją pełnoetatową pracą, Czy wobec tego Twój dzień wygląda jak dzień przeciętnego urzędnika – o ósmej rano łapiesz za pędzel, a o 16 wychodzisz z pracowni?
SH: Zupełnie nie. Mam zdecydowanie nocny tryb pracy – zaczynam malować wieczorem, a kończę późno w nocy lub nad ranem. Więc wtedy, gdy urzędnicy wstają do pracy, ja często dopiero kładę się spać. W nocy odczuwam największy komfort twórzenia – nikt wtedy nie dzwoni, nikt nie przeszkadza. Jestem tylko ja i rodzące się obrazy. Za dnia z kolei zbieram inspiracje do kolejnych prac. Obserwuję miasto, sytuacje, ludzi…
No właśnie, ludzie to motyw przewodni Twoich obrazów – słyniesz ze swoich barwnych portretów. Co takiego fascynującego znajduje się w człowieku, że nieustannie go malujesz?
SH: Maluję przede wszystkim kobiety. Jednym z podstawowych elementów fascynujących mnie w ludziach jest więc ich piękno fizyczne, które staram się oddawać na płótnie najlepiej, jak potrafię. Jednak tym, co inspiruje mnie w największym stopniu jest wnętrze człowieka– różnorodność emocji, wrażeń i doświadczeń, które w sobie nosi. Fascynuje mnie wielość osobowości człowieka- to, że potrafi on być kimś innym w sytuacjach codziennych, kimś innym w sytuacjach oficjalnych, a jeszcze kimś innym, gdy pozostaje wyłącznie sam ze sobą. W przedstawieniach portretowanych postaci staram się zarówno ukazać ich powierzchowność, jak i dotrzeć do najgłębszych zakamarków duszy. Myślę, że forma, jaką w tym celu obrałem bardzo mi w tym pomaga.
Zdecydowanie, myślę, że kolory na Twoich obrazach idealnie oddają złożoność osobowości każdej z modelek.
SH: Tak, to prawda, że oddawaniu na obrazie emocji i przeżyć postaci służy mi przede wszystkim kolor. Jednak nie jest to jedyny środek formalny, jaki w tym celu wykorzystuję. Ważna jest dla mnie również sama dynamika malarskiego gestu. To, jak na obrazie zostanie poprowadzona linia; w jaki sposób roztarta zostanie plama. Ten element kompozycji wraz z użytą paletą barwną stanowi właśnie podstawę mojego wizualnego języka.
No właśnie, mówisz o szybkich pociagnięciach pędzla, rozcieranej na płótnie farbie – zabiegi te ściśle związane są ekspresyjną sztuką abstrakcyjną. Tymczasem stosujesz je również przy tworzeniu swoich portretów…
SH: Tak, i z tego też powodu nazywam je „portretami abstrakcyjnymi”. Realistycznie namalowana twarz modelki to w moich obrazach element, który symbolizować ma widoczną na pierwszy rzut oka ludzką powierzchowność. Natomiast nierealistyczna kolorystyka twarzy, wszystkie naniesione na płótno barwne plamy, linie i wzory mają oddać to, co w danej osobie na co dzień jest dla nas niedostrzegalne – całą jej ekspresję, przeżycia, traumy, ale i chwile niesamowitego szczęścia. Myślę, że te trudne emocje najłatwiej jest wyrazić poprzez środki formalne stosowane właśnie w sztuce abstrakcyjnej.
Skoro portrety są dla Ciebie odzwierciedleniem duszy modelki, czym są w takim razie Twoje obrazy abstrakcyjne?
SH: Odzwierciedleniem mojej duszy. Są zapisem moich nastrojów, przemyśleń, emocji z danego dnia. Wyrażają moje najrozmaitsze uczucia. Dlatego są tak inne od siebie, realizowane różnymi narzędziami malarskimi. Czasami bardzo dynamiczne, czasami harmonijnie poprzecinane zaledwie poziomymi liniami. Często niesamowicie barwne, innym razem utrzymane wyłącznie w czerni i bieli. Te obrazy to cały ja w każdej możliwej odsłonie.
Wywiad z Szymonem Hołubowskim przeprowadziła Antonina Rostowska