W weekend otwarcia (21-23.07) film „Barbie” obejrzało aż pół miliona polskich widzów. To rekord.
Nasycona kolorami opowieść o próbie uczłowieczenia najbardziej znanych lalek na świecie nie jest złym filmem, a biorąc pod uwagę sezon ogórkowy wydaje się być wręcz idealną alternatywą dla dnia spędzonego na plaży. Zresztą na ekranie plaża pojawi się kilka razy.
Film wyreżyserowała hołubiona w Stanach Zjednoczonych Greta Gerwig, której twórczość w dalszym ciągu próbuję zrozumieć (a nie jest to łatwe, bo jej wcześniejsze filmy są dla mnie nieciekawe i poruszają tematy zupełnie mnie nie interesujące). Główną rolę w „Barbie” zagrała nieznana 33-letnia australijska aktorka Margot Robbie. Optycznie średnio podobna do lalki Barbie, głównie przez bardzo męskie czarne brwi, których lalka firmy Mattel nigdy nie miała. Robbie gra bezbarwnie, schematycznie i… trochę za mało sztucznie, jak na lalkę. Za to pozytywnie zaskakuje Kanadyjczyk Ryan Gosling w roli Kena. Przyznam się szczerze, że nie jestem fanem kina hollywoodzkiego i nigdy nie widziałem żadnej produkcji z wyżej wymienionym aktorem, ale w dziele Grety Gerwig Gosling wypadł najlepiej. Zawodem są niestety piosenki, choć wśród wykonawców pojawiły się takie gwiazdy jak Sam Smith, Lizzo, Billie Eilish czy posiadaczka tak samo grubych brwi co tytułowa bohaterka Dua Lipa. Utwory są przeciętne, a jedyne żywsze tupnięcie nóżką może pojawić się na napisach końcowych, kiedy leci nowa wersja „Barbie Girl” w wykonaniu raperek Nicki Minaj i Ice Spice.
O „Barbie” pisać można sporo, bo mimo wszystko to film warty zobaczenia. Jednych denerwować będzie nieco seksistowski wymiar produkcji (Barbie Land jest idealny, ale już KenDome to państwo zadufanych w sobie samców alfa). Innych zaskoczą przekazane informacje np. o tym, że swego czasu firma Mattel sprzedawała także Midge, koleżankę Barbie, która była… w ciąży, a jej dzidziusia można było wyjąć z brzucha. Tak czy inaczej, film studia Warner Bros. idealnie wpisuje się mijających właśnie wakacji.
Do kuriozalnej sytuacji doszło w Warszawie. Oto szacowne kino Iluzjon, znane kiedyś jako Stolica, wyświetliło pod koniec sierpnia trzy filmy produkcji panamskiej: „Donaire y Esplendor” (2017), „Rompiendo la ola” (2016) oraz „Aigo Azul” (2021). Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że filmy pokazywane były jedynie z angielskimi napisami. Spragniony światowej kinematografii warszawiak, karmiony w telewizorni anglosaską papką serialowo-filmową, aby zrozumieć o co chodzi na ekranie musiałby znać język Cervantesa albo… Szekspira. 35% Polaków nie zna angielskiego, bo znać nie musi.
Co ciekawe, lata temu Telewizja Polska podpisała z Televisora Nacional, czyli państwową TV panamską wzajemną umowę o współpracy. Nie wiem, jak sytuacja wyglądała z polskimi filmami i serialami prezentowanymi w Panamie, natomiast od tego czasu w TVP nie wyemitowano ŻADNEGO panamskiego filmu czy serialu. Filmy pokazano za to w Iluzjonie, którego właścicielem jest rządowa Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny (FINA). W oryginale i z angielskimi napisami. Wszystkie trzy produkcje prezentowane były w dużej sali Iluzjonu, która liczy prawie 250 miejsc. Wykupiono po kilka, kilkanaście biletów na dany seans, co najlepiej ukazuje bezsens tak zorganizowanego wydarzenia.
Tygodnik „Polityka”, ukazujący się na rynku od 66 lat, opublikował ostatnio listę polskich utworów, które mogą stać się hitem tegorocznych wakacji. Z oczywistych względów brak jest na liście utworów disco polo, więc w przedbiegach odpadł np. hit żeńskiego tria Szpilki zatytułowany „Ta dziewczyna”. Natomiast to, co zaproponował dziennikarz „Polityki” wydaje się być znacznie gorsze, zarówno w odsłuchu, jak i optycznie.
Pierwszą propozycją opiniotwórczego tygodnika jest niejaki Igor Ośmiałowski, znany małoletnim fanom trapu jako Young Igi. 24-letni młodzieniec jest obecny na rynku muzycznym już siódmy rok, co wydaje się być nieprawdopodobne. Jednak liczby nie kłamią. Pierwsze dwie płyty Ośmiałowskiego dotarły odpowiednio do 6. i 5. pozycji listy OLiS (najlepiej sprzedające się krążki w Polsce), zaś trzeci LP zatytułowany „Notatki z marginesu” pikował na miejscu pierwszym. Utwór „Trzeba mieć” z pewnością nie zostanie hitem wakacji, lecz zdumiewa fakt, jak ktoś taki jak Young Igi może się komukolwiek podobać. „Oglądam sobie The Office I wcinam sobie bulgogi, ale chyba podniosę długopis”. Igorze, prośba, podnoś ten długopis jak najrzadziej.
Jeszcze gorsi od Igiego są młodzi ludzie ukrywający się pod imionami/pseudonimami Jacuś, Bambi i Flory (do kompletu brakuje tylko Agatki). Trójka ta popełniła razem koszmarek pt. „Bad Bunny”, również wymieniany przez „Politykę” w gronie faworytów do przeboju wakacji. Napisać, że „Bad Bunny” to gniot, to nic nie napisać, ale można dodać, że wymieniony wcześniej Jacuś (Jacek Pala) w teledysku przypomina cinkciarza z końcówki lat 80.
Na tle tych cudacznych przytupców najlepiej prezentuje się (co zresztą przyznał dziennikarz „Polityki”) piosenka Michała Szczygła zatytułowana „Pocałunek lata”. Szczygieł to, obok Vito Bambino, najbardziej utalentowany polski wokalista młodego pokolenia. Jego hit „Spontan” grany był przez wszystkie stacje radiowe. Aż dziwne, że „Pocałunek lata” nie został potraktowany przez radiowych dysydentów tak samo. Ale lato jeszcze trwa, dajmy prezenterom szansę na poprawę.