aw1

Majowy długi weekend miałem spędzić w Krakowie. Wiadomo, że to miasto oferuje turystom wiele atrakcji, a dla łaknących zetknięcia się z Kulturą przez duże K są muzea, rozmaite występy estradowe czy wreszcie spektakle teatralne. Jako że Kraków znam dość dobrze, to tym razem nie miałem ochoty na przedstawienie w Teatrze STU czy Teatrze im. Słowackiego. W Internecie znalazłem propozycję Teatru Barakah, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, co bynajmniej w moim przypadku nie działa na minus. Przedstawienie zatytułowano „Dali” a opisano go na stronie jako „spektakl z udziałem dwojga aktorów, oparty głównie na ruchu i działaniach fizycznych. Inspiracją dla projektu jest dorobek artystyczny Salvadora Dali oraz jego życie prywatne, w szczególności związek z jego ukochaną żoną i muzą, Galą Dali. Bardzo lubię performance, teatr ciała, występy, gdzie przy zerowej niemalże scenografii istnieje maksimum treści.

Poniżej mój wywiad internetowy z Agatą Woźnicką, współpomysłodawczynią przedstawienia.

Na początku przepraszam za naiwność niektórych pytań. Nie jestem krytykiem teatralnym, świat teatru nie jest moim światem, choć nie przeczę, że lubię od czasu do czasu obejrzeć na żywo jakieś przedstawienie, a już sztuka performance jest bardzo wysoko na mojej liście ulubionych rozrywek. No właśnie, na ile Wasz (czyli Twój i Bartosza Ostrowskiego) „Dali” to przedstawienie teatralne a na ile performance?

Nie wiem (uśmiech). Są różne definicje performance’u i pewnie w niektóre się wpisujemy, a w inne kompletnie nie. Najważniejsze było chyba dla nas znalezienie własnego języka komunikacji z widzem. Na widzu zależy nam tutaj szczególnie, nie gramy „czwartej ściany” i dlatego też „Dali” daleki jest od klasycznego sformułowania „spektakl teatralny”. Chcieliśmy, żeby kontakt z widzem był żywy, prowokujący, ale też uwodzący; żebyśmy mieli szansę nawiązać z publicznością prawdziwy dialog, wciągnąć ludzi w historię, którą im przekazujemy w naszym autorskim języku, ale chcieliśmy też, żeby ten język był dla widza zrozumiały. Nie ma tu dobrych i złych odpowiedzi, zależało nam na tym, żeby zostawić publiczności przestrzeń do własnej interpretacji, intelektualnej, wyobrażeniowej, sensualnej – nieważne. Każdy odbiera „Dalego” jak czuje i to bardzo nas cieszy. Myślę, że jest to forma, która balansuje między spektaklem a performancem, coś, co pozwala nam na ciągłą świeżość, poszukiwanie, tak by nie odtwarzać czegoś raz już przygotowanego i skończonego. „Dali” to dla nas coś żywego, to przestrzeń, która tworzy się tu i teraz między nami a widownią. Nazewnictwo nie jest dla nas sprawą kluczową.

Pewnie o tym wiesz, ale wpisując w wyszukiwarkę internetową Twoje nazwisko, w celu dowiedzenia się czegoś więcej, wyskakuje przede wszystkim… Emilia Komarnicka, która w jednym z popularnych seriali TV gra bohaterkę o dokładnie takim samym nazwisko jak Twoje. Wkurza Cię to, że ew. fani mają nieco utrudniony dostęp do Twojej osoby?

Jeśli chodzi o postać z „Na dobre i na złe”, która nosi moje imię i nazwisko to uważam, że to dość zabawny zbieg okoliczności (uśmiech). Ale nie zawracam sobie tym głowy i nie jest mi smutno, że wyszukiwarka Google nie wyświetla mojego zdjęcia na pierwszym miejscu (śmiech).

Banalne pytanie: jak doszło do Twojej współpracy z Bartoszem? Jak się wykluł ten cały „Dali”?

Z Bartkiem znamy się ze szkoły teatralnej. Razem studiowaliśmy przez pięć lat krakowskiej PWST, w jednej grupie. Jesteśmy świeżo upieczonymi absolwentami. Nie jesteśmy profesjonalnymi tancerzami, ale ruch w teatrze zawsze był dla nas ważny, inspirował nas, szczególnie Bartek bardzo dużo poszukiwał w tej materii. I pewnego dnia obiecaliśmy sobie, że zrobimy spektakl oparty głównie o ruch, że spróbujemy innego języka przekazu w teatrze, że zrobimy coś samodzielnego od początku do końca. Chcieliśmy, żeby nasza inspiracja pochodziła z czegoś abstrakcyjnego, żebyśmy nie próbowali udawać, że umiemy tańczyć taniec współczesny czy balet. Chcieliśmy uruchomić naszą wyobraźnię tak, by ciało było narzędziem poszukiwań, a nie próbowało kopiować coś, co kiedyś zobaczyło. I od pewnego momentu byliśmy pewni, że sięgniemy do malarstwa. Sam Dali przyszedł do nas później. Kiedy Bartek wrócił z Figueres i był absolutnie zachwycony wizytą w Muzeum Salvadora Dali. Ja początkowo byłam sceptyczna, Dali był dla mnie jakąś przestarzałą ikoną surrealizmu. Ale potem zaczęłam szukać głębiej, razem zaczęliśmy. Czytaliśmy książki Dalego, oglądaliśmy te mniej znane obrazy, nagrania z Dalim. Okazało się, że to studnia bez dna. Nasza wyobraźnia ruszyła jak koło zamachowe i już nie było odwrotu. Potem dołączyła do nas Patrycja Kowańska, moja przyjaciółka i studentka dramaturgii w PWST w Krakowie i okazało się, że całą naszą trójkę ten temat bardzo wciągnął. Patrycja bardzo nam pomogła w intelektualnym i merytorycznym uporządkowaniu wszystkiego, co udało nam się zebrać, uczestniczyła w naszych próbach, czuwała nad doborem tekstu, w końcowym etapie była naszym pierwszym widzem, mówiła co działa, czego jest za mało. Dlatego czujemy, że „Dali” to nasze wspólne dzieło, całej naszej trójki. Choć spełnialiśmy przy tym projekcie różne role, to działaliśmy jako team i zawsze podkreślamy, że „Dali” nie ma jednego reżysera, bo każdy oddał tutaj maksimum swojego czasu i zaangażowania. Skoro mówię już o twórcach, to muszę też wspomnieć o Kamilu Tuszyńskim, autorze muzyki do spektaklu. Kamil dołączył do nas na samym końcu, gdy byliśmy już w zaawansowanych próbach. Nie mieliśmy konkretnego wyobrażenia jak powinna wyglądać ścieżka dźwiękowa. Pokazaliśmy Kamilowi fragmenty naszej pracy i on zaproponował do tego muzykę. Wszystko bardzo do siebie pasowało. Kamil świetnie odczytał nasz język i podążył za naszymi intuicjami. I to pozwoliło stworzyć spójną całość. Nie wyobrażam sobie teraz „Dalego” bez tej muzyki, która tak dobrze dopełnia nasz ruch na scenie.

Początek przedstawienia nieźle zaskakuje. Oto bowiem wychodzicie z czegoś, co można nazwać garderobą, Ty tylko w stringach, Bartosz w obcisłych majtkach, i nakładacie na siebie przygotowane wcześniej kostiumy. Uważam to za świetny pomysł, Ale czy nie korciło Was, by wejść całkiem nago i założyć owe kostiumy na nagie ciała? Co zdecydowało, że jednak nie? Myślę, że gdyby to byli aktorzy w Anglii czy Niemczech to pewnie nie mieliby pod spodem bielizny. Baliście się o reakcję publiczności?

W założeniu naszym nie chodzi tutaj w ogóle o nagość. Bawimy się w pewną reprezentację, wchodzimy w nadaną nam rolę Salvadora Dali. Zarówno ja, jak i Bartek. Tak też mówimy: „Nazywam się Salvador Dali” i nie ma tu podziału na płeć. Oczywiście podział, tak czy siak, istnieje, nie oszukamy tego, że ja jestem kobietą a Bartek mężczyzną. Wchodząc na scenę, chodziło nam o zachowanie statusu neutralności, dopiero kostium przydaje nam miano Salvadora Dali, dopiero kostium konkretyzuje i nazywa naszą obecność na scenie. Nie ma więc konieczności, abyśmy byli całkowicie nadzy. I nie o nasz wstyd tu chodzi czy o konserwatywne myślenie polskiej publiczności. Nie rozumiem też odniesienia do niemieckich czy szwedzkich aktorów, nie widzę tu żadnego związku. Nie chodzi o to, żeby wejść nagim w sensie fizycznym, chodzi o pewną naszą neutralność i o akt nałożenia kostiumu. To nie ma być prowokacja, ale część pewnej drogi, którą w tych spektaklu przechodzimy. Chcemy coś zaznaczyć, wziąć w nawias, a nie epatować naszymi nagimi ciałami.

Muszę zapytać o moment, w którym niewyobrażalnie machacie głowami, i to w taki sposób, że wydaje się, że głowa jest przymocowana do szyi jedynie za pomocą jakichś nitek. Jako migrenowiec, u którego każde poważniejsze „działanie szyjne” wywołuje koszmarne migreny, zapytam: jak długo ćwiczyliście i czy naprawdę nie bolało?

Zastanawiam się, o które machanie głową Ci chodzi? Nie przypominam sobie żadnego wyjątkowo bolesnego momentu pracy. Oczywiście, czasem nas coś bolało, czasem mieliśmy kontuzje, ale całe szczęście nigdy nic poważnego. Trzeba było przyzwyczaić swoje ciało do innej pracy, a my z Bartkiem bardzo też sobie ufamy na próbach, a potem na scenie, po pewnym czasie nauczyliśmy się obchodzić z naszą fizycznością, tak żeby móc swobodnie pracować, zamiast bać się o swoje zdrowie. Ciało jest znacznie mądrzejsze, niż się nam wydaje i szybko przestawia się na inne tory, jeśli tylko odda mu się inicjatywę.

Mnie spektakl bardzo się spodobał. Świetne przełożyliście surrealizm Dalego na grę ciała, nie przekraczając przy tym granicy niezrozumiałości. Tu naprawdę wszystko zagrało. Obserwowałem też trochę innych widzów i widziałem, że im też się podobało. Jedyny zarzut, jaki mam dotyczy długości przedstawienia. Dla mnie było trochę za krótko, ale pewnie wynikało to z Waszej ekspresyjności na scenie, po prostu zmęczenie obniżyłoby poziom przedstawienia. Choć może się myle i powód był inny?

„Dali” jest naszym pierwszym autorskim projektem i nie forsujemy przekonania, że wszystko jest w nim idealne. Ale na pewno od początku do końca jest nasze. Wiele osób nam mówi, że spektakl jest za krótki. Ale tak zdecydowaliśmy, tyle też mieliśmy czasu. Sami czujemy pewien niedosyt, na szczęście jest to na tyle otwarta forma, że zawsze możemy coś zmienić/dodać. A chce nam się nadal ten spektakl rozwijać. Nie przewidujemy, że nagle rozrośnie on się do dwóch godzin, ale ten temat jeszcze się w nas nie wyczerpał, więc być może coś w tym projekcie jeszcze będziemy zmieniać i poprawiać.

O przedstawieniu „Dali, poza fachowymi portalami teatralnymi, których, umówmy się, zwykły szary człowiek nie odwiedza, w zasadzie nie słychać. Wiem, że to nie Wasza wina, ani też nie jest to wina kameralnego Teatru Barakah, ale czy nie smuci Cię fakt, że dziś bez dużych środków przeznaczonych na reklamę tak ciężko dotrzeć do zwykłych ludzi z sensowną propozycją kulturalną? W zasadzie, gdyby nie moje godzinne poszukiwania w Internecie i wpisywanie haseł typu „performing Kraków” też bym na Barakah i na Was nie trafił.

Oczywiście, że chcielibyśmy mieć możliwość lepszego rozreklamowania „Dalego”. Robimy co możemy, zarówno samodzielnie, jak i przez Teatr Barakah. Szukamy festiwali i instytucji, które pozwoliłyby nam na gościnne występy. Jest kilka furtek, więc nie narzekamy i się nie poddajemy. Zrobiliśmy spektakl, który nie jest komercyjnym towarem i maszyną do zarabiania pieniędzy, w miejscu, które również nie jest nastawione na masową produkcję wysokobudżetowych spektakli. Wiedzieliśmy to od samego początku. Faktem jest jednak, że bardzo trudno przebić się z czymś autorskim i kompletnie samodzielnym. Napisaliśmy wniosek o dofinansowanie „Dalego” z programu Młoda Polska, ale dotacji nie otrzymaliśmy, bo jak usłyszeliśmy… jesteśmy za młodzi (śmiech). Nie jest więc łatwo tak od zera, bez znajomości otrzymać konkretne wsparcie.

Co dalej po „Dalim”? Idziecie z Bartoszem podobnym tropem? A może coś oddzielnie? Gdzie poza „Dalim” można Cię zawodowo spotkać?

Na razie oboje szukamy, sprawdzamy się w różnych miejscach, sytuacjach, projektach. Dobrze nam się pracuje, ale też każde z nas szuka swojej własnej drogi rozwoju. Pracowaliśmy razem w grupie przez 5 lat, teraz dość często spotykamy się przy okazji realizacji teatralnych naszych wspólnych znajomych. Ja współpracuje z teatrem STU w Krakowie, Bartek gra w spektaklu „Detroit” w rodzinnej Bydgoszczy. Szukamy, to chyba najtrafniejsze sformułowanie. Ale „Dali” był czymś wyjątkowym i fakt, że stworzyliśmy to wspólnym nakładem pracy, na pewno jest dla nas ważny i być może zaprocentuje innymi projektami. Tego na razie jednak nie wiemy.

Dziękuję za wywiad.

Przedstawienie „Dali” pokazywane jest w krakowskim Teatrze Barakah (ul. Paulińska 28).

Najbliższe terminy: 11.07, 12.07.
Autorka zdjęcia: Aneta Siemieniuk
.

Dodaj komentarz