Urok małych, amerykańskich, dryfujących obok rzeczywistości miasteczek tkwi w ich społecznym ukształtowaniu i tajemniczej aurze,
generowanej przez specyficzne położenie geograficzne, czy też warunki klimatyczne. Takie było Twin Peaks, Castle Rock, w podobnej
konwencji utrzymane zostało Wayward Pines – osada, wokół której Blake Crouch osnuł mroczną, futurystyczną historię.
Niewiele książek może pochwalić się taką swoistą wizyjnością, opracowaną przy pomocy akuratnego minimalizmu, bez zbędnego
przegadania i niepotrzebnej opisowości. Co ciekawe, tom drugi trylogii – „Wayward Pines. Bunt” – przewyższa swojego poprzednika (tom pierwszy) zdolnością pozyskania uwagi czytelnika w stu procentach. Blake Crouch wie jak zaostrzyć lekturowe apetyty.

„Wayward Pines. Bunt” to rewelacyjnie poprowadzona kontynuacja niesamowitych przygód agenta specjalnego Ethana Burke’a, który trafia do ukrytego wśród lasów i wzgórz tytułowego miasteczka i rozpoczyna walkę o zachowanie zdrowych zmysłów w odciętej od świata
zewnętrznego społeczności, gdzie codzienność równa się grze pozorów. Część druga przenosi czytelnika w po integracyjne realia życia głównego bohatera, wprowadza w misterną, enigmatyczną opowieść, której finał wstrząsa do głębi, ale i daje nadzieję na równie emocjonujący tom trzeci. „Wayward Pines. Bunt”, dzięki świetnie poprowadzonemu wątkowi kryminalnemu i elementom horroru, dźwiga znacznie
poprzeczkę poziomu czytelniczej adrenaliny, narracja rozpędza się w kilkunastu rozdziałach i rozkłada na pięciu częściach składowych książki, co decyduje o komforcie czytania – systematycznie i z rozmysłem poszatkowana treść powieści daje szansę na wytchnienie i sprytnie obiecuje to, co nastąpi na następnych stronach.

Wizja świata wciąż trwającego mimo upływu tysiącleci, zaludnionego rozumną rasą humanoidalnych stworzeń to największy atut powieści
z kręgu „Wayward Pines”. Autor kreśli ją w zwięzłych, ale dosadnych obrazach, pozwala na pewną ingerencję wyobraźni czytelnika w wymyśloną przez siebie rzeczywistość napierającą ze wszystkich stron na mikroskopijny w skali świata bastion ludzkości. Przerażające abiki –
potężne, blade stwory o czarnych szponach – jako nowa ziemska populacja w tomie drugim zostały przedstawione jako gatunek nie tyle krwiożerczy, co potwornie inteligentny i przejawiający zdolności do tworzenia społeczeństw oraz namiastek cywilizacji.
Ich obecność w powieści gwarantuje przyspieszony puls i niezdrową chęć ich ciągłego podglądania. Po drugiej stronie wysokiego ogrodzenia, w Wayward Pines, jest tym razem równie ciekawie, co w świecie gatunkowej aberracji. Mieszkańcy osady są tu świadkami wielu tragicznych, ale i zwrotnych sytuacji, przychodzi im się zmierzyć z nowym szeryfem, z niewyobrażalną prawdą i z brutalnym morderstwem.
Autor świetnie naszkicował psychologizm postaci, widać jego wyraźną ewolucję względem części otwierającej cykl o Ethanie Burke’u, poznać można nowe oblicza bohaterów już zaszufladkowanych, sporo emocji wzbudza Theresa Burke i sam „Big Brother”, twórca i Bóg Wayward
Pines.
Powieść nie ma słabych punktów, broni się intrygująco skonstruowaną fabułą i dobrze skrojonym tłem; język jest oszczędny, obiektywnie skreślający akcję, dostosowany do charakteru rozgrywających się wydarzeń. Kończąc drugi tom trylogii, Crouch bez zbędnego przekombinowania otwiera wątki i zapowiada naprawdę emocjonujący finał w oczekiwanej kontynuacji.

Cykl „Wayward Pines” z pewnością zasłuży sobie na miano kultowego. Z pewnością dopomoże mu w tym zapowiadany serial, mam jednak wrażenie, że klaustrofobiczna aura spisanej historii zagubionego wśród sosen miasteczka będzie trwać w wyobraźni dłużej niż najlepsze
kadry z filmu. Cóż, nie pozostaje nic innego, jak niecierpliwe wyczekiwanie na część domykającą losy Burke’a i jego towarzyszy niedoli, mając nadzieję na równie emocjonującą wyprawę w świat abików i równie niebezpiecznych bohaterów.

Wayward-Pines-bunt-Blake-Crouch-recenzja-ksiazki

Dodaj komentarz