Wyczekiwana powieść Wojciecha Guni znacząco różni się od opowiadań z tomu „Powrót”, ale piękny, mroczny styl nieodmiennie hipnotyzuje i wciąga.

Już po pierwszej zapowiedzi zarówno bałem się, jak i czekałem. Wiadomo było, że będzie inna, ale jak? Jakie obszary będzie eksplorować?
Już opis, blurb, wywołuje skojarzenia – odludzie, tartak zwany Bazą – a więc Bieszczady, Stachura, Siekierezada…
Pierwsze zdanie – to jedno z tych mocnych pierwszych zdań, niczym „Pułkownik Dunbar czuł się połknięty.” z „Tańczącego z wilkami” Blake’a. Swoim lovecraftowskim, barokowym rozbuchaniem połyka nas bezpowrotnie, wsysa jak zimne i lepkie bagno, połyka nas – tak, jak step połknął Dunbara.
Trudno byłoby mi zacząć coś pisać bez odniesienia na początku do stylu Guni, bardzo precyzyjnego, wyważonego i świadomego słowa. Semantyka odgrywa rolę zarówno w fabule, jak i w konstrukcji powieści, stąd też nie mogę zacząć zdania od słowa „bohater”, bliższe byłoby mi, częściej używane na Zachodzie „protagonista”, choć i to jest niejednoznaczne, wszak narrator nie przoduje, ani tym bardziej bohaterem nie jest, zwłaszcza w świetle skrywanej przez niego tajemnicy.
Tak więc: narrator.
Narrator uciekając – przed czym? kim?, czując pociąg do miejsc, w których zatrzymał się czas, trafia do tartaku niedaleko wsi. Najmuje się tam na dozorcę i wśród rozpadu, beznadziei, pustki i artefaktów minionego zaczyna poznawać ludzi Bazy, jej funkcjonowanie, słyszy też napomknienia o mrocznych sekretach zakładu.
Dlaczego poprzedni stróżowie opuszczali to miejsce? Co takiego skrywały stare mury i ziemia wokół?
Narastająca atmosfera grozy i tajemnicy niepostrzeżenie przenika w formę eseju, rozważań, które przypomniały mi dawne teksty z „Anteny Krzyku” – o tożsamości, budowaniu własnego ja, teodycei, naturze zła – i naturze człowieka. Wiele pytań, wiele wątpliwości, różne spojrzenia. Mądrze, taktownie, bez przesady w formie. W tle tych rozważań rozplata się historia okolicy, wojenne koleje losów Roszczuka, przemijanie pamięci, nieobecność.
Daje do myślenia, pobudza do dyskusji – choć nie muszę się zgadzać z przedstawianiem tożsamości, „ja” jako wypadkowej okoliczności, a istnienia jako zdarzeń.
Wszystko wspaniale, gęsto splata się aż do dramatycznego, fantastycznego finału, wśród śniegu, mrozu, śmierci i przedziwnej próby odkupienia.
Co do obaw – w treści odbiega znacznie od „Powrotu”, ale nawet bardzo konkretna zmiana tematyki intryguje, osadza grozę na poziomie człowieczeństwa, a piękny styl nie pozwala się oderwać.
Niesamowicie intensywna jak na niewielką objętość lektura, wręcz sprawia, że z niewielką ochota sięgałem po kolejny horror – wiedząc, że jego odbiór będzie znacznie spłycony tak mocnym doznaniem.
Za egzemplarz recenzencki – z autografem! – dziękuję Autorowi. Lektura z pewnością nie była stratą czasu.
7b9cbccd5bc3-nie-ma-wedrowca

Dodaj komentarz