„Sto lat samotności” to wielka proza o wielkich sprawach. Nawet w najśmielszych marzeniach nie podejrzewałam, że jest to powieść TEJ wagi, poruszająca uniwersalne prawdy w sposób magiczny, baśniowy, a jednocześnie wstrząsający i poruszający. Potężny ród Buendiów, od początku skazany na zagładę, to alegoryczny portret pierwotnego człowieczeństwa obcującego z przyrodą i duchami, później skażonego cywilizacją, wojną i nieuniknionym postępem. Owszem, specyfika literatury tworzonej w kręgu iberoamerykańskim nastręcza kilku kłopotów z racji tego, że jest to zupełnie egzotyczna i odmienna forma prozy, której my, Polacy, nie jesteśmy w stanie w pełni docenić i zinterpretować.
Odmienność kulturowa i literacka bynajmniej nie umniejsza jej walorów artystycznych; „Sto lat samotności” pod pięknym kostiumem realizmu magicznego ukrywa rozterki tak bardzo ludzkie i aksjomaty tak nierozerwalnie związane z naturą człowieka, że wpisany w nią homocentryzm niesamowicie rzutuje na sposoby jej odczytywania.

Początki historii opowiedzianej przez Marqueza nasuwają na myśl exodus pierwszych ludzi edenu.
José Arcadio Buendía i Urszula Iguarán, niczym biblijni Adam i Ewa, zostali w powieści przedstawieni jako protoplaści pierwotnej wspólnoty ludzkiej, osiadłej po wielu latach wędrówki w zagubionej w czasie przestrzeni. Osada, którą zakładają – mityczne Macondo – to niezwykłe miejsce. Ciężko powiedzieć, czy sfera nadprzyrodzona wkroczyła w nie wraz z małżeństwem Buendía, czy też José Arcadio i Urszula zostali prze przyszłe Macondo przyciągnięci. Niemniej, baśniowy obraz wioski doskonale dookreśla dzieje związanej z nią rodziny.
Sześciopokoleniowy ród Buendía, przedstawiony z perspektywy stu lat jego trwania, istnieje w powieści na zasadzie kooperacji świata realnego, typowo ludzkiego z płaszczyzną mistyczną, pełną dziwów, acz będącą dla tamtejszej społeczności naturalnym aspektem codzienności. Nie tylko przestrzeń, w której funkcjonuje człowiek nosi znamiona magii. Marquez podobnie potraktował i czas fabularny – z jednej strony można mówić o jego linearności i cykliczności, z drugiej nie sposób nie odnieść wrażenie jego nieskończoności i statyczności. Relatywizm czasu, narracja zbliżona do formy mówionej, mityczna poetyka to elementy, które nadają powieści charakter tajemnicy, mrocznej legendy rozgrywającej się poza światem, który znamy. Obok motywów biblijnych – wniebowstąpienie Pięknej Remedios, trwający 4 lata i 11 miesięcy deszcz (potop), apokaliptyczne zniszczenie Macondo – Marquez wykorzystał symbole związane z alchemią (pracownia seniora rodu, złoto), astrologią (wróżbitka Pilar Ternera, przepowiednie Nostradamusa) oraz kulturą Dalekiego Wschodu (lewitacja, latające dywany).
Ponadto, warstwę fantastyczną „Stu lat samotności” podkreśla regularna obecność taborów cygańskich w Macondo – to Cyganie przywożą ze sobą niezwykłe wynalazki, jak chociażby magnes, lód, czy latające dywany; również postać Melquíadesa, cygańskiego wodza, i jego tajemnicze pergaminy pełnią w powieści ważną rolę. Arcydzielność „Stu lat samotności” polega nie tyle na budowaniu napięcia poprzez sięganie ku manierze irracjonalnej, apokryficznej, ale na jej estetycznym i niezwykle subtelnym zestawieniu z powieściowym oraz historycznym realizmem. Obok duchów i rozterek życia codziennego bohaterów ważnym wątkiem jest brzemię polityczne, mające swój odpowiednik w historii państwa kolumbijskiego. Tak naprawdę to wojna liberałów z konserwatystami, w którą angażuje się pułkownik Arcadio Buendía, ma największy wpływ na społeczność Macondo, przyczyniając się do jej upadku. Wraz z oddziałami zbrojnymi do osady nieubłagalnie dociera cywilizacja, a wraz z nią kolej, nastawione na zysk plantacje bananów i rzesze obcych, niszczące bezpowrotnie pierwotną enklawę Macondo.
Przelewana krew wyzwala w ludziach niebezpieczne zachowania, wyzysk plantatorów wywołuje krwawe strajki i migracje.
To skala makro, w skali mikro zagładę przyniosą sobie sami Buendiowie, skazani na pokoleniową klątwę samotności i nieumiejętności kochania. Kazirodcze związki, oparte nie na miłości, lecz na niemal zwierzęcej żądzy przynoszą więcej cierpień niż erotycznych uniesień.
Samonapędzające się koło zdrad, dziwactw i seksualnych, wewnątrzrodzinnych kontaktów skazuje bohaterów na życie pełne frustracji, zabobonów i wzajemnej nienawiści. Ten przeklęty krąg, według proroctwa, może przerwać tylko potomek spłodzony z prawdziwej miłość, który w finale powieści przynosi zniszczenie rodzinie i całej wiosce. Aureliano, syn Aureliana i jego ciotki Amaranty Urszuli, zgodnie z plemiennym przesądem rodzi się ze świńskim ogonem, który jest symbolem końca rodu Buendiów. Trwająca przeszło sto lat społeczność ginie tak naprawdę z ręki swoich protoplastów, naznaczonych piętnem jakiegoś przewrotnego fatalizmu, grzesznego jadu płynącego w ich żyłachod zarania dziejów. Siłą sprawczą wydarzeń przedstawionych w powieści jest przede wszystkim nieokiełznane libido bohaterów, ich pęd ku szaleństwu i samozagładzie.

„Sto lat samotności” to powieść trudna, warto ją czytać mając przy sobie długopis i kartkę, by nie pogubić się w gąszczu rodzinnych koligacji i błędnym kole powtarzalnych imion. Bohaterowie stworzeni przez Marqueza nie budzą sympatii, jednak w ich portrecie coś urzeka i zastanawia. Co? Ciężko określić, może chodzi o ich odmienność, wybujałą seksualność (obcą nam, Polakom, właściwą im, Iberoamerykanom), albo efemeryczność ich egzystencji? Nic to, ważne, że wiek XX pozwolił zaistnieć takiemu pisarzowi i takiej powieści, bez której literatura światowa byłaby naprawdę uboga.

blog_kc_4690632_7131043_tr_sto_lat_samotnosci

 

Dodaj komentarz