Eddie Brock (Tom Hardy) miał życie takie, jakie większość z nas chciałaby mieć. Dobrze płatną płacę, kochającą drugą połówkę i przede wszystkim szczęście. Na co dzień jest dziennikarzem śledczym, który dogrzebuje się tylko i wyłącznie prawdy. Nie koloruje. Nie cenzuruje. Dopina swego i odkrywa najgorszych przestępców, ukrytych za maskami kłamstw.  I to przysparza mu kłopotów.

Pewnego dnia dostaje zlecenie. Ma przeprowadzić wywiad z Carltona Drake’a (Riz Ahmed)  właścicielem firmy Life Foundatrion. Rozmowa miała obalić teorię ludzi po ostatniej katastrofie rakiet kosmicznych należących do fundacji, ale Eddie nie mógł się powstrzymać i próbował zdemaskować działania młodego naukowca.

Ta jedna rozmowa skreśliła wszystko. Zniszczył swoją karierą, karierę swojej narzeczonej Anne (Michelle Williams), przez co ich związek się rozpadł.

Mija pół roku, kiedy Brock dzięki pomocy jednej z naukowców dostaje się do laboratorium. Dora Skirth chce dla dobra ludzi, aby Eddie zdemaskował Drake’a, który rozpoczął eksperymenty na ludziach. Pani doktor widziała, jak sprowadzone z kosmosu istoty niszczą ludzi i ich zabijają. Naukowcy nazwali ich Symbiotami.

I znowu życie Eddiego zmienia się o 180 stopni. Jeden z Symbiotów o imieniu Venom scala się z ciałem dziennikarza, przez co Brock dostaje super mocy. Czyżby to był początek pięknej przyjaźni?

Rozpocznę tym, że po prostu kocham filmy Marvela i jego postacie (no poza Deadpollem, z tym panem nie przypadliśmy sobie do gustu, ale wyjątek potwierdza regułę). Tutaj mogę wybierać w ciemno, czy to z filmem, czy z dubbingiem, gdyż wiem, że jest to zrobione na tip-top.

Od razu też uprzedzę, że jeszcze nie miałam przyjemności zapoznać się z komiksami, dlatego jedynie o filmie, który w moim odczuciu jest bardzo dobry.

Badania genetyczne, podróże kosmiczne, to powoli przestaje być science-fiction i staje się rzeczywistością. Już teraz człowiek może wylatywać w kosmos, manipulować nad genami, a co będzie za parę lat? Za paręnaście?

Film rozpoczyna się, kiedy na ziemię wraca statek kosmiczny z czterema dodatkowymi pasażerami, którym są Symbionty. Wszystko zadaje się pięknie i właśnie tu poczułam, że coś się zaraz wydarzy. Zresztą kto by się nie domyślił. Oczywiście następuje katastrofa, w której ginie cała załoga oprócz jednego członka, który cudem przeżył. Zostaje natychmiast wysłany do szpitala, a w tym czasie naukowcy z firmy Life odkrywają, że brakuje jednego z przybyszów. I tu pierwszy raz odczułam grozę, jednak później było jej coraz mniej.

Film został postawiony na akcję, jak to w większości przypadków filmów Marvela.

Od tego momentu zaczynamy obserwować życie Eddiego. Głównego bohatera polubiłam od razu. Pewny siebie dziennikarz, który trzyma się wytyczonych przez siebie zasad. Jak już pisałam, przez co dostaje od życia kopa w cztery litery.

I tu (!) dochodzimy do pierwszego aspektu, który mnie denerwował! Zachowanie narzeczonej Eddiego, Anne.

Ja rozumiem, że dziewczyna mogła mieć żal do Brocka, że przez niego ją zwolnili, ale nie zrozumiem, jak ona mogła mówić, że go kocha, jak mogła się zgodzić, żeby być jego narzeczoną, jeśli taki niefortunny szczegół zdołał ich poróżnić. Owszem ja byłabym zła, ale jeśli się kogoś kocha, to się wybacza, a nie odchodzi i znajduje kolejnego bogatego chłoptasia…

Tak, więc, jak tylko się pojawiała, to strzykało mnie na sam jej widok. Trzeba tu oddać Michelle Williams, że świetnie odegrała swoją rolę, zresztą jak każdy z aktorów.

Cała obsada na szóstkę, zresztą, co się dziwić! W końcu to film Marvela!

Kolejna sprawa: dubbing i muzyka.

Chwała twórcom, że potrafili wyważyć równowagę pomiędzy głośnością dubbingu, a swoją drogą fenomenalną muzyką, która nadawała klimatu filmu.

Bardzo podobała mi się również rozwijająca się więź Eddiego z Venomem. Nawet w pewnym momencie zapomniałam, że Symbiot jest tylko gadającą mazią lub jak to pieszczotliwie Brock na niego mówi „pasożytem”.

Jeśli wybieracie się na niego, to taka rada dla tych, co jeszcze nie znają sztuczki Marvela: ZOSTAŃCIE NA SCENĘ PO PIERWSZYCH NAPISACH 😉

Cały film oceniam na mocne 9/10, byłaby 10, ale po obejrzeniu „Avengers Infinity War”, „Venom” nie wbił mnie aż tak w fotel.

Dodaj komentarz