W naszym świecie jest pewien schemat dotyczący zawodu. Jeśli dziecko ma rodziców prawników lub lekarzy, ma iść w ich ślady. Najczęściej rodzina, znajomi nawet nie biorą pod uwagę, że ten mały człowiek pragnie czegoś innego. Nie ma znaczenia, jakie ma talenty i czy w ogóle nadaje się, by wykonywać tę pracę. I tak wszystko załatwią rodzice, którzy chcą jak najlepiej dla swojej pociechy. Oczywiście jest wiele rodzin, które nie ulegają tej tendencji. Jednakże niewystarczająco wiele… A dzieci mają to do siebie, że ich marzenia są olbrzymie, a one są gotowe zrobić wszystko, by je spełnić. Kiedy nawet nie spróbują, czuję się niepewne i zranione. Czy nie powinno dawać się im wyboru?

Vaiana jest córką wodza, więc to ona niedługo przejmie władzę nad wioską. Jest to bardzo odpowiedzialne zadanie, gdyż będzie musiała umieć sobie poradzić z problemami mieszkańców, żywiołami i niebezpieczeństwem, które w każdej chwili może się pojawić. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że dziewczyna sobie z tym poradzi. Od dziecka miała własne zdanie, radziła sobie z kłopotami, dobrze dogadywała z ludźmi oraz wykazywała się wręcz nadmierną energicznością. Idealna przywódczyni. Lecz Vaiana w swoim sercu niesie inne pragnienie. Chce podróżować po morzu, odkrywać nowe wyspy i przeżywać niesamowite przygody. Ku jej rozpaczy jej ojciec dba, by jego ukochana córeczka nie dała się ponieść marzeniom. Ale pewnego dnia wszystko się zmienia…

Uwielbiam animacje. Mimo że już dawno z nich wyrosłam, to i tak bardzo je cenię i z fascynacją oglądam każdą najnowszą bajkę. Jednak od kilku lat czuję pewnego rodzaju niesmak. Te opowieści są coraz nudniejsze i nie niosą już ze sobą tyle wiedzy co kiedyś. Na początku zrzucałam to na swój wiek. W końcu muszę inaczej postrzegać te historie niż w dzieciństwie, ale wróciłam do tych animacji z przełomu XX i XXI wieku. Okazało się, że te starsze były o wiele lepsze. Jednakże mimo to nie poddaję się i oglądam nadal. „Vaiana: Skarb oceanu” miała bardzo głośną reklamę, która przyciągała chyba każdego miłośnika tego gatunku. Właśnie dlatego postanowiłam ją obejrzeć i niestety bardzo się zawiodłam.

Muszę przyznać, że pomysł na tę produkcję jest oryginalny. Nie przypominam sobie, żebym oglądała coś podobnego. Oczywiście niektóre motywy się powtarzają, ale nie na tyle by mieć odczucia, że ta opowieść jest powielana. Gdy zaczęłam oglądać „Vaianę”, zdałam sobie sprawę, że tyle o niej słyszałam, a tak naprawdę nie miałam pojęcia, o czym jest. Spodziewałam się miłosnej historii, kolejnego wcielenia księżniczki. Dostałam to, ale w całkowicie nowym wydaniu, które bardzo mnie zaskoczyło.

Fabuła miała olbrzymi potencjał. Widziałam w swojej wyobraźni, jak może się potoczyć ta historia, ile różnych możliwości można wykorzystać. Tymczasem okazała się  po prostu nudna. Miałam duży problem, żeby ją obejrzeć do końca. Opierała się na jednym, głównym motywie. A to za mało. Tym bardziej że w jej otoczeniu wyczuwało się tyle innych wątków, które można by bardziej rozbudować, tworząc panoramiczność. A tak to wszystko zostało wrzucone do jednego, małego pudełeczka i się gniotło. Każdy walczył, ale nie mógł wywalczyć tych kilku minut dla siebie. Niesamowicie mnie to irytowało.

Na szczęście samo uniwersum zrobiło na mnie dobre wrażenie. Jak na animację okazało się bardzo rozbudowane. Oparte na bardzo ciekawej mitologii, która mogłaby wystąpić w całym cyklu filmów i jestem pewna, że wszystkie przy odpowiednim wykonaniu okazałyby się ciekawe i poruszające. Co prawda brakowało w tym świecie podstaw, jednak w tym przypadku jest to wybaczalne i jakoś bardzo nie rzuca się w oczy. Zresztą cała ta piękna wyspa okazała się tak wielobarwna i różnorodna, że byłam zafascynowana. No dobra… Nie będę tego przed wami ukrywać – chciałabym tam się znaleźć chociaż na chwilkę.

Co do postaci mam ambiwalentne odczucia. Maui wykazał się wyrazistą osobowością, która wręcz przyciągała do siebie. Nie jest to bohater, którego tak po prostu lubimy. Do niego trzeba się przekonać, zrozumieć jego postępowanie i zaakceptować wady, które tak naprawdę dominują. Do samego końca nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co on zrobi. Może okaże się zły, a może właśnie stanie po dobrej stronie. To misz-masz gryzących się cech. Poza tym jeszcze babcia Vaiany okazała się kimś tak bardzo wyjątkowym. Po prostu wielbię tę kobietę. Jej nie obchodziły utarte zasady, konwenanse. Świat jest zbyt piękny i daje zbyt wiele możliwości, by przejmować się nieistotnymi rzeczami i oceną innych. Zapamiętam ją na długo. No i jeszcze kogut – przezabawne stworzenie, które ubarwiło całą opowieść. Niestety sama Vaiana zawiodła mnie. Mogła być kimś, a tak naprawdę była przezroczystą postacią.

Tematyka filmu w przeciwieństwie do samej fabuły jest mało oryginalna. Wyobrażam sobie jakąś starszą babunię w chustce i o lasce, która jak nawiedzona mówi: „Podążajcie za swoimi marzeniami! To jest najważniejsze.” Szczytna idea, ale pokazana w mało interesujący sposób i zbyt konwencjonalny. Takich bajek powstało już tysiące. I tak naprawdę ostatecznie jest to mało pouczające, choć w pewien sposób motywuje.

Wielki plus dla grafiki. Jest cudowna. Pełna kolorów, dopracowanych detali. No po prostu nie można oderwać oczu. Przynajmniej ja nie mogłam.

Spodziewałam się po „Vaiana: Skarb oceanu” czegoś lepszego i niestety bardzo się zawiodłam. Jest to po prostu animacja dla dzieci, która starszych widzów nie przekona do siebie. Jeśli macie dzieci, to warto z nimi obejrzeć tę produkcję, ale dla własnej rozrywki nie polecam.

Vaiana-film-okładka

 

Dodaj komentarz