Optycznie atrakcyjne widowisko plus goła klata Skarsgarda wyrzeźbiona niczym dłutem Michała Anioła.
Czy warto iść na „Tarzana”?
W sumie, czemu nie?

 

On Tarzan, ona Jane

On, John Clayton, zwany też Tarzanem, chodząca legenda wielu światów i gatunków (Alexander Skarsgard) jest piękny jak młody wampir, dumny i władczy zarówno w wersji deluxe, jako brytyjski lord, jak i we wcieleniu organicznego króla Konga. Ona, Jane Clayton (Margot Robbie), ma dziką odwagę, niewyparzoną gębę, a przy tym wdzięk delikatnej porcelany. Łączy ich umiłowanie Afryki i wzajemna fascynacja nie budząca wątpliwości. On ją rwie na okrzyki godowe różnych gatunków zwierząt. Ona po prostu go wybrała. On jest gotowy poświęcić siebie dla ukochanej kobiety, własnego stada i/lub plemienia oraz władzy nad terytorium (i to dokładnie w tej kolejności). Ona pokłada bezgraniczną wiarę w jego siłę, mądrość i wytrwałość. Razem tworzą duet piękny i zgrany, chociaż przez połowę filmu rozdzielony. Z punktu widzenia baby-widza – równie nierealny, co godny pozazdroszczenia.

Reszta

Z całą resztą jest trochę gorzej, bo jeszcze bardziej mdląco w schemacie.
W Kongo jest plemion kilka, ale tak się składa, że każdy wódz zna biegle język angielski. Do tego każdy wódź jest na tyle mądry, by wiedzieć, kiedy stanąć z pozostałymi ramię w ramię, by wspólnie walczyć przeciwko jednemu wrogowi, odrzucając przy tym osobiste animozje.
Ten zły, czyli Leon Rom, gość ze śmiercionośnym różańcem w dłoni… No cóż, gra go Christoph Waltz, który w pewnym sensie posiadł patent do kreowania czarnych charakterów. Co ma dobre i złe strony. Dobre: bo charakterystyczny zimny wzrok i uśmieszek spod krzywego wąsa załatwiają sprawę. Zły: aktor nie jest w stanie widzowi dać niczego nowego.
W ramach katalizatora mamy jeszcze George’a Washingtona Williamsa (Samuel L. Jackson), przedstawiciela amerykańskiej obecności absolutnie we wszystkim oraz partner do pseudo błyskotliwych dialogów z Tarzanem. To facet, który walczył w wojnie secesyjnej, obserwował masakrę w Meksyku oraz brał czynny udział w rzezi Indian. Który w ramach rachunku sumienia zrobi wszystko, by zapobiec zniewoleniu Kongijczyków. Przede wszystkim zawsze wie, kiedy i do kogo strzelić.

Całość

Chwilami patetyczna. Chwilami zabawna.
Akcja nie odcina dostaw tlenu do płuc, ale też nie nudzi.
„Tarzan. Legenda” to technicznie dobrze zrealizowana bardzo ładna bajka.
W sam raz na wakacyjne popołudnie.

Tarzan-legenda-okładka-film

Dodaj komentarz