Arkady Saulski, znany już z powieści o Czerwonej Kompanii, tym razem zaskakuje nas zmianą gatunku. Wartkie, ciekawe fantasy osadzone w skutej lodem kranie, targanej walkami i chłostanej chaotyczną pogodą.

Mnich i wiarus wyruszają z papieską misją na zimne południe. Na rubieżach Cesarstwa, na legendarnym lądzie, z którego wywodzi się cywilizacja, narodziła się nowa potęga. Zjednoczenia plemion, na niespotykaną dotychczas skalę, dokonuje zbuntowany kapłan władający mocą tajemniczego Serca Lodu. Czym ono jest? Odpowiedzi szuka nie tylko Kościół, zainteresowany w zbadaniu glificznej magii, ale i Cesarstwo – rękami skrytobójców do zadań specjalnych chce igrać z zakazanymi siłami. Rozpoczyna się morderczy wyścig, zarówno przez lodowe pustacie, mroczne jaskinie, jak i oblężone Torvos.
Lodowa kraina, przywodząca na myśl dodatek Ice Age z Magic: The Gathering, przez swoją kapryśną pogodę przywodziła mi na myśl również Tempest, ot, wspominki z młodych lat.
Jeśli fantasy, musi być i magia – tu skonfrontowana z instytucją Kościoła bardzo podobnego do tego nam znanego z rzeczywistości. Glificzne istoty, o mocy podobnej demonom, chcą wedrzeć się do naszego wymiaru i obcowanie z nimi jest bardzo niebezpieczne. Ciekawa konstrukcja, bo to istoty-moce-siły zaklęte w znakach, jak to w magii – wymagających ofiar.
Mimo fabularnego poszukiwania nie mamy tu „kina drogi” – już na wstępie zostajemy zamknięci w oblężonym portowym mieście, ze świetnie opisanymi scenami walk zarówno w ciasnych zaułkach, jak i na barykadach czy murach obronnych. Czuć tu zamiłowanie do dawnej broni, z uwzględnieniem jej zastosowania, możliwości, siły rażenia.
Opowiedziana historia to tylko pierwsza warstwa, w której każdy odnajdzie motywy znane z kanonu gatunku – trudno tu mówić o powtórzeniach, wszak sam gatunek ma swoje „wymagania” i choć nie jest to szablonowe heroic, ktoś czepliwy mógłby szukać odniesień do innych autorów. Nic bardziej mylnego. Mamy tu pełnokrwiste, świeże fantasy, pełne różnorodnych lokalizacji (dolina tonów, jaskinia – bardzo rpgówo, Lodowy Las), wyraziste postaci (duet Erin-Seth nie bawi się w dyplomację, ich rozmowy są szczere i barwne).

Ważnym elementem jest tu… piwo. Na kartach Kronik Czerwonej Kompanii przewijała się whisky, tu złocisty bądź ciemny trunek leje się dzbanami, jest obiektem marzeń, wspomnień, ale i celów w życiu. Stąd właśnie obecność na zdjęciu APA z browaru Jako, przypadkowo zgranej kolorystyką etykiety.

Siłą tej powieści były dla mnie smaczki ukryte w tle. Nie wyłapałem od razu nawiązania do postaci (rzekomo) małego człowieka, ale zmutowane NKWD w czasie oblężenia barbarzyńców to prawdziwa perła, jak i delikatnie wspomniane formacje wojskowe (a konkretnie marynarka), które można by odnieść do znanych nam z historii. Osadzenie w tym świecie kościoła analogicznego do rzymskokatolickiego pozwoliło na wiele ciekawych refleksji, zwłaszcza w rewelacyjnym dialogu Gregora z Sethem – o roli kościoła jako instytucji w budowie cywilizacji (o czym nadal niewiele się mówi, co krok mu umniejszając – a  jak słusznie zauważył Karoń katolicy bez kościoła by sobie poradzili, znów zeszli do katakumb, kult by przetrwał – ale cywilizacja już nie), w poszanowaniu godności osoby ludzkiej, w opozycji od barbarzyńskich, niewolniczych systemów, w których o wolności nawet pomarzyć było ciężko.
Dodatkowo coś, co jest ważne w fantasy – poważne potraktowanie wymyślonego świata. Wymyślić wszak można wiele, ale sprawić by było to spójne, wiarygodne i oparte na możliwych do ogarnięcia rozumem zasadach (niekoniecznie nawet znanej nam fizyki, ale tak wytłumaczonej, by było to prawdopodobne), zachowanie prawideł walki zarówno w skali makro, jak i w mikrostarciach – to już wymaga pracy i uwagi, lektury opracowań, podręczników, źródeł historycznych.

Zakończenie NIEKONIECZNIE 😉 przynosi nadzieję na ciąg dalszy, ale jeżeli byłaby taka możliwość, chętnie wróciłbym do tego świata, może nawet w innym zakątku Cesarstwa. Nawet zważając na to, że fantasy czytuję sporadycznie.

Dodaj komentarz