Kiedy usłyszałam o serialu „Russian Doll” i zobaczyłam, że w głównej roli obsadzono Natashę Lyonne (Nicky z „Orange Is the New Black”), czułam, że to będzie petarda. I wierzcie mi – była!

Początkowo miałam lekkie obawy. Jak można stworzyć cały sezon, opowiadający w kółko o tym samym, by przy okazji widza nie znudzić? A no można. Już po pierwszych kilku scenach wsiąknęłam bez reszty. Poznajemy historię Nadii, programistki, która obchodzi właśnie swoje trzydzieste szóste urodziny. Impreza wydaje się zwyczajna: dużo alkoholu, narkotyki, seks i pełna gama innych używek. Wszystko komplikuje się dopiero wtedy, gdy nasza bohaterka nagle umiera, po czym… jak gdyby nigdy nic odzyskuje świadomość w łazience, z której trafia ponownie na rozpoczęcie zabawy. Najpierw zwala winę na spożyte środki odurzające, lecz kiedy umiera jeszcze raz, potem kolejny i następny, znów cofając się w czasie i lądując w toalecie, by przeżyć wieczór na nowo, postanawia rozwikłać zagadkę. Właściwie nie ma innego wyboru.

W ten sposób wpadamy do świata Nadii i razem z nią wałkujemy na okrągło jej przyjęcie urodzinowe, próbując nie zwariować, a przy okazji znaleźć wyjście z patowej sytuacji. Widzimy, jak kobieta ginie pod kołami samochodu, spada ze schodów – wielokrotnie, zamarza, krztusi się, potyka, umiera w eksplozji… Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale trzeba to po prostu zobaczyć!

Gwarantuję potężną dawkę dobrej zabawy, świetną grę aktorką, ciekawy scenariusz i miło spędzony czas z Netflixem. Serial liczy tylko osiem odcinków, które dosłownie pochłonęłam w jeden weekend, jednak mam nadzieję, że szybko doczekam się kontynuacji.

Polecam gorąco każdemu, kto ma ochotę zobaczyć coś, co zostanie mu w pamięci na dłużej. Nie jest to niestety produkcja dla wszystkich. Trzeba przygotować się na to, że nie dostaniemy tu gotowych odpowiedzi, trzymających się kupy sytuacji czy logiki. Mnie akurat taki zlepek zwariowanych zdarzeń bez większego sensu bardzo przypadł do gustu. Wy musicie przekonać się sami.

D. B. Foryś

Dodaj komentarz