Sprawiedliwość jest mrzonką, marzeniem tych, którzy doświadczyli w życiu upodlenia, krzywdy.

Świat dzieli się na zwycięzców i przegranych, atrakcyjnych, uprzywilejowanych, igrających ze śmiercią strongmenów oraz zniewolonych poddanych. Sprawowanie władzy nad każdą z nacji wbrew pozorom nie należy do łatwych zadań. Król winien zapanować nad uciśnionymi, przewidywać ewentualne rewolucje i tłamsić je w zarodku. Bunt nie tylko burzy względny spokój, ale też podważa autorytet jaśnie panującego.

Kłamstwo nie może stanowić filaru żadnej społeczności. Jest powolnie działającą trucizną. Karmi się pychą, hipokryzją i przede wszystkim zdradą. Jeśli zaatakuje najważniejszą komórkę w królestwie, dokona przewrotu na miarę jesieni średniowiecza. I tylko ktoś odważny, kto nad własne potrzeby przedłoży dobro pokrzywdzonych, będzie w stanie dokonać cudu.

Mare Barrow urodziła się jako Czerwona, w jej żyłach nikt nie znalazłby choćby kropli szlachetnej krwi. Będąc przedstawicielką najniższej klasy społecznej, stroniącą od edukacji, uchylającą się od uczciwej pracy, skazana została na wojenną zawieruchę. Nie widząc perspektyw na lepsze jutro, kradła, oszukiwała, żyła bieżącą chwilą. Gdyby nie jej szlachetne intencje, przywiązanie do rodziny i przyjaciela, prawdopodobnie nie wpadłaby w tarapaty, z których uratować mógł ją jedynie tajemniczy młodzieniec.

Czy dziewczyna, która nauczyła się władać błyskawicami, obali rządy tyrana?

Czy skorzysta z towarzyskiego awansu, poślubi królewskiego syna?

A może nie udźwignie ciężaru presji, zaufa nieodpowiednim osobom, przyczyniając się do prywatnej i społecznej klęski?

Sceptyk orzekłby ,,powtórka z rozrywki”. Ja wiem, że podobne historie zostały już uwiecznione na stronicach książek. Jest jednak coś w Czerwonej Królowej, co czyni z niej powieść nietuzinkową.

Zacznijmy od samej bohaterki, czarnej owcy, przysparzającej swej rodzinie więcej trosk niż powodów do dumy. Mare posiada niewyparzony język. Bez trudu odnajduje się w trudnej rzeczywistości, mając na bakier z prawem. Z jednej strony pogodziła się z wizją wojny, w której jako młody żołnierz będzie musiała uczestniczyć, aczkolwiek nadal jest nastolatką, w jej sercu wciąż tli się nadzieja; choć ta ostatnia przemieszana jest z żalem, poniekąd wstydem, wynikającym z kryminalnej działalności.

Kiedy trafia na królewski dwór, przyjmuje zmyśloną tożsamość, nie zamierza poddawać się woli negatywnych postaci. Jest uparta i wierna swoim przekonaniom. Pragnie uczestniczyć w przełomowych wydarzeniach. Czy jednak dokona właściwych wyborów?

Tam, gdzie główną rolę odgrywa polityka, muszą pojawić się gorące emocje, a wśród nich miłość, idąca w parze z nienawiścią. Obydwie wręcz wylewają się z wypowiedzi bohaterów, zauważalne są w ich czynach, głośno oznajmianych przekonaniach, a także myślach panny Barrow. Mare nie tylko otrzymuje szansę zmienienia losu swych rodaków, otwiera swe serce przed dwoma braćmi, potomkami króla, rywalami. Jeden z nich jest płomieniem, urodzonym dowódcą, konstruktorem, idealnym materiałem na męża i ojca. Drugi zaś stoi w jego cieniu.

Uczuciowy dylemat przedstawiony został w realny, intrygujący sposób. Między trójką postaci wytwarza się pole intensywnych doznań, sypią się iskry, ich sile ulegają żywioły. Czytelnik do końca nie wie, po którą z książęcych rąk sięgnie Mare, komu odda coś więcej niż pocałunek…

Na pierwszy plan wysuwa się jednak walka- ta zewnętrzna, mająca na celu społeczno-polityczną rewolucję oraz wewnętrzna, w której przeciwnikiem jest sumienie bohaterów. Nikt z nich nie może czuć się bezpieczny. Miłość okazuje się niewystarczającym powodem do zdrady, żądza władzy uderza z przerażającą siłą.

Victoria Aveyard zaczarowała mnie tą historią. Delektowałam się każdym zdaniem i tak bardzo nie chciałam dotrzeć do finału, rozstać się z Mare, Calem, Kilornem, Mavenem, pogodzić się z biegiem wydarzeń.

Rozbiłam się na kawałki, niczym opróżniona filiżanka. Po stokroć zaskoczona, nawet przez chwilę nieznudzona, czaiłam się na końcu każdego zdania, przygryzając wargę, powtarzając najpiękniejsze cytaty, wracając do magicznych momentów.

To nie jest romans dla nastolatków żądnych silnych wrażeń. To nie jest uczta dla grafomanów. To nie jest kolejna historyjka z banalnym morałem w tle. Ten tekst potrafi wzbudzić grozę, pożądanie (i nie mam na myśli intymnej sfery), zmusić do przewartościowania priorytetów.
Zaspokaja pragnienie trafnych ripost, plastycznych opisów, skondensowanej, aczkolwiek obfitującej w przeróżne doznania treści. Ocieka krwią, stanowiącą mieszankę dwóch barw- srebrnej i szkarłatnej. Kończy się zdecydowanie zbyt szybko. Jednakże finał niesie nadzieję. Wierzę, że nie jest to END OF THE STORY, że Mare Barrow powróci, CZERWONA NICZYM ŚWIT!

Półka: książka pochodzi z mojej prywatnej biblioteczki, nie została przekazana w ramach recenzenckiej współpracy.

 

Wiecie, że motywem przewodnim piosenki Petera i Jacoba (zwycięzców piątej edycji Must Be The Music) jest opisana książka?

P.S.

Zwróćcie uwagę na symbolikę cudnej okładki

POWYŻSZA RECENZJA UKAZAŁA SIĘ RÓWNIEŻ NA MOIM BLOGU: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/powstanmy-czerwoni-niczym-swit/

343396-352x500

Dodaj komentarz