Ian McEwan to twórca wielkich, literackich dylematów moralnych.

 

Szkoda, że najczęściej mówi się o nim z perspektywy „Pokuty”, pomijając równie wartościowe rzeczy sprzed sukcesu owej powieści.
„Niewinni” to chyba najbardziej kontrowersyjna z narracji McEwana. Na jej przykładzie widać jak na dłoni, że brytyjski pisarz nie poddaje się klasyfikacjom gatunkowym i z bezwzględnością odsłania najmroczniejsze zakamarki ludzkiej osobowości.
Bez sentymentów, jednym zdecydowanym cięciem neguje banalne założenie, że człowiek z natury jest dobry.


Niewinność to dla McEwana pojęcie, za pomocą którego dekoduje on egzystencjalne dramaty w ich wymiarze ogólnospołecznym, jak i jednostkowym.

Pierwsze rozdziały powieści wprowadzają w realia powojennego Berlina – miasta-widma ze strzaskanymi budynkami, brudnymi ulicami
i podrzędnymi knajpami. W podrygującym ostatnimi paroksyzmami gnieździe nazistowskich zbrodni mieszają się kultury i wartości.
Pracujący w kraju niedawnych wrogów Amerykanie i Brytyjczycy usilnie wierzą, że ich tajna współpraca to najlepsza droga ku nowej Europie. McEwan sprytnie manewruje historią. W jego wizji zło wyrządzone wojenną zawieruchą zostaje sprowadzone do sowieckiej obecności
w okupowanej wschodniej części niemieckiej stolicy oraz wywiadowczych działań CIA dążących do obalenia komunistycznej siły.
Wybawców zza oceanu i skoligaconych z nimi Anglików łączy względna tytułowa niewinność – niedoświadczeni piekłem wojny mianują się wybawcami Europy; zaangażowani w tajną „Operację Gold” spędzają czas na wypadach do knajp i dyskusjach na temat postępów
w pogłębianiu konspiracyjnego tunelu podsłuchowego.
McEwan celowo nie wmontowuje w narrację zbrodniczej traumy, haseł spod znaku Holocaustu, nie ocenia nikogo i niczego nie wartościuje, wpisując całe zło zrodzone z tych sześciu tragicznych lat w historię Leonarda i Marii.


„Niewinni” to sztandarowa narracjia spod znaku „Iana Makabry”.
Mowa tu o prozie, której wyznacznikiem jest debiutancki tom
opowiadań Brytyjczyka, „Pokuta” nieformalnie zaś zamyka ową mroczną epokę jego twórczości. O owej mroczności w wydanej w 1990 roku powieści nie decyduje bynajmniej osadzenie fabuły w powojennej atmosferze zagrożenia. Gdy do Berlina przyjeżdża z sekretną misją
25-letni Brytyjczyk Leonard Marnham, który pracując na usługach amerykańskiego wywiadu ma udoskonalić urządzenia podsłuchowe,
wydaje się, że „Niewinnych” wypadałoby zaklasyfikować jako powieść szpiegowską. To wrażenie błędne – Leonard to antybohater
w porównaniu z wypracowanymi przez ową tradycję wzorcami. Nieśmiały typ samotnika, niedoświadczony w kontaktach międzyludzkich,
niepotrafiący się logicznie wysłowić i odpowiednio zachować. Chciałoby się rzec – typowy Anglik.
Taki rys charakterologiczny posłużył McEwanowi do tego, by z całą bezwzględnością przetestować typ ludzkiego słabeusza, postawić go
w sytuacji ekstremalnej i obserwować zmiany, jakie z pewnością zajdą w jego osobowości. Subtelny, intymny wstęp do tragedii przychodzi szybko. Leonard poznaje Niemkę Marię Eckdorf, z którą połączy go przede wszystkim seks, choć i miłość przychodzi z czasem.


Motyw inicjacji seksualnej to dla autora klucz, za pomocą którego wywleka on na światło dzienne destrukcyjną naturę człowieka.

Tak było w przypadku „Na plaży Chesil”, tak jest i w „Niewinnych”. Wtajemniczanym w seksualne arkana jest w tym przypadku lękliwy Leonard – rozbudzony erotyzm wyzwala w nim nieoczekiwane stany i niepokojąco obce jego naturze zachowania. Ta metamorfoza rzutuje na dalsze losy kochanków. Od intymnej, wyrafinowanej prozy psychologicznej McEwan znienacka przechodzi ku wręcz pornograficznej scenie zbrodni. Zbrodni opisanej z najdrobniejszymi detalami, naturalistyczne, perwersyjnie realistyczne obrazowanie dociera do granic skrajności.
Wieczór, który dla kochanków miał być początkiem nowej drogi (wówczas się zaręczyli) niespodziewanie stał się początkiem końca tego,
co wspólnie wypracowali. Wybór, jakiego musieli dokonać tylko chwilowo scementował ich związek, dając mylne poczucie konspiracyjnego współdziałania w imię wzajemnej ochrony. McEwan jest jednak bezlitosny, nie daje złudnych szans na rehabilitację – popełnione zło nie ma usprawiedliwienia.

Dramat kochanków rozegrał się na gruzach świata, który od początku im nie sprzyjał.

„Niewinni” to narracja o człowieku, w którym dobro i łagodność w oka mgnieniu potrafi ustąpić miejsca odruchom zgoła odmiennym.
Obraz czułych kochanków płynnie przechodzi w portret odrażających, bezwzględnych oprawców, a słowo „niewinni” padające z ich usta
podczas krwawego obowiązku chce być czczym usprawiedliwieniem. W świecie Marii i Leonarda nie ma Boga, nie ma poczucia moralności, nie ma sentymentów. McEwan wie, co to egzystencjalna zgnilizna – choć ich winy nigdy nie dowiedziono, krwawe brzemię naznaczyło
bohaterów wyjątkowo szpetnie. Jednak tu, dokładnie w tym miejscu, warto zapytać o moralną odpowiedzialność człowieka za człowieka
drugiego, czy miłość i chęć ochrony bliskiej osoby ma taką moc, by tłumaczyć tkwiące w nim zło? Czy Maria i Leonard są winni czy niewinni
w obliczu ekstremalnie skrajnych wyborów, jakich przyszło im niespodziewanie dokonać?
No właśnie, na tym polega proza McEwana – wytyczanie granic człowieczeństwa i ich obiektywna ocena to wielki egzystencjalny eksperyment, któremu jego twórczość patronuje.

Nie wolno szukać w „Niewinnych” taniej sensacji i perwersyjnych doznań związanych z krwawym mordem.
Nie wolno czytać jej jako romantyczno-szpiegowskiej opowiastki z historią w tle. „Niewinnych” trzeba oceniać jako narrację o samotności człowieka w obliczu moralnych dramatów, odpowiedzialności za takie, a nie inne wybory i o naddanych predyspozycjach do krzywdzenia
najbliższych.
Ciemna strona ludzkiej natury istnieje. Często o sobie przypomina. Rzadko przejmuje kontrolę.
Ale gdy tak się dzieje nic nie jest w stanie człowieka uratować. To przestroga wypływająca z pisarstwa Iana McEwana.

198264_niewinni_2014_343

 

Dodaj komentarz