Zazdrosne o gigantyczny sukces Marvel Studios, każde większe studio chce mieć własne filmowe uniwersum. I tak mamy powoli konające, acz niedawno napawające ciut większym optymizmem DCU, oraz budowane przez Legendary uniwersum wielkich monstrów z Godzillą i King Kongiem w rolach głównych. Swoje trzy grosze dorzuciło również Universal Pictures, które pod wdzięczną nazwą Dark Universe, postanowiło restytuować istniejące niegdyś oldskulowe uniwersum najsłynniejszych filmowych potworów. Przymiarek do tego było kilka, a ostatnią z nich jest właśnie Mumia. Film, którego nie uratował nawet Tom Cruise – gość, który przecież zwykł wychodzić cało z wszelkich opresji. Niestety, nie tym razem… 

Mumia (2017)

Żeby móc cokolwiek sensownego powiedzieć o fabule „dzieła” Alexa Kurtzmana, trzeba się ograniczyć do pierwszych 15-20 minut filmu, czyli ekspozycji głównych bohaterów. Na początek dostajemy od reżysera krótkie wprowadzenie informujące kim jest i skąd się wzięła tytułowa Mumia, która – od razu uprzedzam – w zasadzie oprócz tego i kilku króciutkich momentów, funkcjonuje tylko jako efekciarska maskotka filmu. Niedługo później przenosimy się do głównego bohatera, granego przez wiecznie młodego Tomka Cruise’a, Nicka Mortona. Jest on typem urokliwego cwaniaczka, pracującego jako żołnierz na Bliskim Wschodzie, a na boku dorabiającego sobie sprzedając na czarnym rynku podpieprzone antyczne artefakty. Nicka poznajemy, gdy wraz ze swoim przyjacielem Chrisem, przypadkowo odkrywa zakopany pod ziemią grobowiec i uwalnia siejącą zniszczenie mumie. Dowiadujemy się również, że w pewien sposób jest on teraz z nią powiązany i ciąży nad nim jakaś tam klątwa.  Jak, po co i dlaczego, dowiemy się później. No, o ile ogarniemy całkowity bajzel, który od tego momentu zaczyna rządzić na ekranie…

Mumia (2017)

O tym, że Mumia wchodzi w skład Dark Universe informuje nas jebitny napis tuż przed filmem. Trzeba jednak pamiętać, że film Kurtzmana nie jest pierwszą próbą, którą podjął Universal, aby rozpocząć budowę swojego uniwersum potworów. Pierwszym podejściem była słabiutka „Dracula: Historia nieznana” i jeszcze gorszy „Ja, Frankenstein”, oba z 2014 roku. Przez, łagodnie mówiąc, ubogie w pochlebstwa przyjęcie tych dwóch filmów, studio stwierdziło że nie wejdą one do kanonu, a pierwszym filmem wchodzącym w skład Dark Universe, będzie rebootowana już pierdyliard razy Mumia. I w sumie wszystko spoko, nie wiem jak Wy, ale ja dobrze zrobioną Mumię mogę oglądać po raz pierdyliard pierwszy. Szkoda tylko, że studio kompletnie nie wyciągnęło wniosków po poprzednich porażkach i dalej buduje swoją franczyzę od – nie bójmy się tego powiedzieć – dupy strony…

Pierwszym podstawowym problemem tego filmu jest niestety sama Mumia. Nie wiem do końca, jaki cel przyświecał scenarzystom, którzy rozpisywali postać tytułowej bohaterki, ale w swoim własnym filmie, jest ona kompletnie niewykorzystana, żeby nie powiedzieć – miejscami zbędna. Oczywiście, jak się okazuje w czasie trwania filmu, główną postacią ma być tak naprawdę ktoś inny, ale szczerze mówiąc sądząc po tym, że ma to być uniwersum potworów, spodziewałem się na sam początek jakiegoś konkretnie zarysowanego potwora, a nie zwykłego, jednowymiarowego pionka.

Kolejnym, jeszcze bardziej doskwierającym problemem, jest jego gatunkowa niekonsekwencja. Momentami Mumia chce uchodzić za komedie, zaraz później horror, a przez większość czasu widowiskowy akcyjniak. Ostatecznie okazuje się jednak kompletnie bezpłciowa i pusta. Na ekranie rządzi stylistyczny i fabularny chaos, nie wiadomo co się dzieje, a większość bohaterów jest nam kompletnie obojętna.

Trzeba jednak oddać Tomkowi, to co się Tomkowi należy. Cruise na ekranie dwoi się i troi, żeby natchnąć w film i swoją postać jakiekolwiek emocje, nieźle, choć bez szału, wypada również Russell Crowe, a spory, niewykorzystany komediowy potencjał miał też występujący tu w charakterze comic reliefa Jake Johnson. Serdecznie współczuje za to Sofii Boutell (poprawcie mnie, jak źle odmieniłem nazwisko), która w zasadzie robi tu za pustą figurę, a graną przez Annabelle Wallis blondwłosą archeolożkę, miałem ochotę uśmierć od chwili gdy wypowiedziała swoja pierwszą kwestię…

Mimo że Mumia z Borisem Karloffem paskudnie się zestarzała, dalej ma swój urok, a przygodówkowa wersja z 1999 roku z Brendanem Fraser’em i Arnoldem Vosloo nawet jeśli kiczowata i głupiutka, to wciąż raz za razem wracamy do niej z dziecięcym sentymentem. O filmie z 2017 roku z pewnością tego i teraz, i za pięćdziesiąt lat powiedzieć nie można. Jest to film kompletnie nijaki i pozbawiony jakiegokolwiek sensu. Nie ratuje go nawet Ethan Hunt i Jack Reacher w jednej osobie oraz niezłe efekty specjalne i parę ciekawszych momentów. Jeśli Universal chce robić swoje Uniwersum Potworów z potworami, które są tylko ładnymi buziami, to sorry, ale ja dalej wole czarno białe filmy z lat 30. i 40. A teraz wybaczcie, lecę oglądać Frankensteina…

źródło zdjęć: imdb.com

mumia 2017 recenzja

Dodaj komentarz