Mela Koteluk szybko podbiła serca wielu melomanów. Debiutując w 2012 roku płytą Spadochron, dzięki której zdobyła Fryderki w kategoriach Debiut roku oraz Artysta roku, wprowadziła niejaką świeżość do polskiej muzyki. Granie tak ciepłe, wdzięczne i urokliwe należało – i chyba wciąż należy – do rzadkości, więc sukces Meli jest całkowicie uzasadniony. Teraz, cztery lata po rewelacyjnych Migracjach, wokalistka przedstawia długo wyczekiwaną Migawkę.

Pierwszym zwiastunem nowej płyty był singiel Odprowadź, który urzekł mnie od pierwszych sekund i ów zauroczenie nadal trwa. Ten utwór wydaje się dopracowany w stu procentach; nie ma tutaj ani jednego elementu, który by zgrzytał, zakłócając w jakikolwiek sposób odbiór tego dzieła. Tak, ośmielę się podniośle określić Odprowadź mianem dzieła; według mnie jest to jedna z najlepszych piosenek nie tylko tego roku, ale ostatnich kilku lat.

Jak to się zwykle dzieje, rewelacyjny singiel = wysokie oczekiwania względem całego albumu. I jak to było do przewidzenia, Migawka nie zawodzi. W żadnym punkcie. Potrzebuje czasu, ponieważ pierwszy odsłuch nie pozwala na dokładne zapoznania się z materiałem, a tego on tutaj wymaga. Melodie są bardzo złożone, bogate i przy tym przemyślane oraz idealnie zharmonizowane. Wokal Meli zdaje się jeszcze lepszy niż wcześniej: bezbłędne brzmienie, nienaganna dykcja i zwyczajnie przepiękny głos, śpiewający niebanalne, przykuwające uwagę słowa.

Podczas każdego spotkania z Migawką odnoszę wrażenie, że jest ona silnie zespolona z naturą. Nie chodzi mi tylko o odgłosy ptaków w Losie hipokampa czy o same tytuły piosenek (OgniwoJa, falaOdlatujemyWschód); niejednokrotnie po prostu czuję, że w tych jedenastu utworach zamknięto wszystkie żywioły, a same kompozycje opowiadają o rzeczach ulotnych, trudnych do złapania. To takie trochę muzyczne carpe diem – przekaz Meli wydaje się prosty: ciesz się chwilą, łap wspomnienia, bo wkrótce będą jedynie migawką. Proste, a niezwykle efektowne. Ja to kupuję.

Choć uwielbiam cały krążek i nie potrafię się do niczego przyczepić, znalazłam swoich faworytów, do których powracam najchętniej. Oprócz lekko maanamowego Odprowadź najbardziej porywają mnie Hen, henJa, falaTańczę, przepływam oraz Janie. Pierwszy tytuł należy do tych bardziej energicznych momentów Migawki, zwłaszcza dzięki refrenowi oraz wyrazistej perkusji określającej rytm kawałka. Ja, fala to utwór, przy którym potrafię się wyciszyć i uspokoić jak przy niczym innym. Błogi charakter, subtelność zgrabnie podkreślona harfą oraz manewrująca głosem Mela – tego trzeba posłuchać. Lubię kontrast w Tańczę, przepływam, polegający na cięższych zwrotkach przeplatanych lżejszym refrenem; ponadto piosenka ta fajnie rośnie do kulminacyjnego momentu, a następnie z gracją opada. Zamykająca album ballada Janie też jest trudna do opisania. Na pewno jest emocjonalna, zróżnicowana (te smyczki!) i nade wszystko piękna.

Tak brzmi najpiękniejsza jesień, pomyślałam sobie, gdy ostatnie dźwięki Janie zginęły w eterze. Żadne z dotychczasowych dokonań Meli nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jak udało się to Migawce. Początkowo dość trudno było mi przyzwyczaić się do jej swoistego klimatu, ale gdy już mi się to udało, to wciągnął mnie on bezpowrotnie. Świat tak finezyjny, czuły i zachwycający jest  bardzo uzależniający. Proszę mi wybaczyć tę prawdopodobnie nadmierną ekscytację, ale takiego piękna oddziałującego na zmysły równie intensywnie dawno nie doświadczyłam. Chapeau bas.

Karolina Młynarska

Dodaj komentarz