Może usunąć się w cień na kilkanaście miesięcy. Może zniknąć z mediów społecznościowych. Może zejść ze sceny i zrobić sobie dłuższą przerwę od koncertowania. A i tak gdy tylko wyda nową płytę, znów jest na ustach (i w uszach) prawie wszystkich. Dawid Podsiadło, jeden z najnormalniejszych i najbardziej gardzących celebryckim życiem polskich wokalistów, po trzech latach powrócił z nowym studyjnym albumem. Jaki jest “Małomiasteczkowy”?

Ciężko w to uwierzyć, ale urodzony w Dąbrowie Górniczej artysta swoją pierwszą płytę wydał przed pięcioma laty. Dziś do jego “Comfort and Happiness” wracam sporadycznie, traktując ten krążek jako materiał, na którym Dawid dopiero szukał siebie, próbując na polskie warunki przełożyć brzmienie swoich ulubionych brytyjskich wykonawców. Dziełem o niebo lepszym było “Annoyance and Disappointment”, na którym Podsiadło pokazał się z dojrzalszej, chwilami surowszej strony. Tegoroczny krążek “Małomiasteczkowy” jest zupełnie nowym otwarciem.

Piosenka rozpoczynająca ten skromny zbiór nowych utworów Dawida jest tą gwiazdką znaną z okładki. Lekkie, sympatyczne “Cantate Tutti” jest najoryginalniejszym intrem, z jakim kiedykolwiek się spotkałam. Cóż to w ogóle za język? Ponoć polski, ale Podsiadło tak wyśpiewuje poszczególne słowa, że ciężko cokolwiek zrozumieć. Jest w tym coś dziwacznego, ale bardzo intrygującego. Kolejne kompozycje są już bardziej czytelne. Także pod względem uchwycenia samego ich sensu czy przekazu. Tematyka “Małomiasteczkowego” obraca się wokół dwóch głównych tematów – utraconej miłości i trudów sławy. Większość melodii zachowuje jednak radiowy, popowy charakter i brzmi całkiem pogodnie. Przykładem są takie nagrania jak wzbogacony delikatną elektroniką “Najnowszy klip”; nieco jarmarczne “Trofea” (tu świetnie broni się gorzki tekst o życiu na świeczniku, pełen takich refleksji jak mam sodowej wody pełny zlew czy zaraz braknie miejsca na kolejny diament, tak psujesz mnie); przebojowy, lekko kiczowaty ale przez to urokliwy “Małomiasteczkowy”; oraz ciekawie zaaranżowany “Dżins”. Spory potencjał tkwi także w melodyjnej “Matyldzie”, choć sam numer bardzo mi się dłuży. Zaskakuje za to “Co mówimy?”, które oparte zostało na… flirtującym z hip hopem bicie.

Do moich ulubionych momentów trzeciej płyty należą jednak trzy spokojniejsze piosenki: “Nie ma fal”, “LIS” i “Nie kłami”. Pierwsza z nich za sprawą prostego refrenu szybko wpada w ucho, będąc utworem, w którym Podsiadło z głową dozuje napięcie. Dwie pozostałe kompozycje to już klasyczne ballady. Przede wszystkim zachwyca kołyszące, smutne “LIS”, które artysta wykonuje zmęczonym, pełnym emocji głosem. Porusza także zaaranżowane na pianino “Nie kłami”, w którym Dawid otwiera się przed nami bardziej niż w jakiejkolwiek innej piosence, tylko potwierdzając to, co już wiemy – wrażliwy z niego facet.

Pierwszy kontakt z trzecią studyjną płytą Dawida Podsiadło nie należał do najprzyjemniejszych. Od premiery debiutanckiego “Comfort and Happiness” byłam fanką tego brytyjskiego, indie rockowego oblicza wokalisty. Zawsze bardziej od “Trójkątów i kwadratów” czy “Pastempomat” podobały mi się takie nagrania jak “Where Did Your Love Go?”, “Byrd” czy “Bridge”. A “Małomiasteczkowy” nie dość, że niemalże w całości zaśpiewany jest w ojczystym języku, to jeszcze prezentuje nam najbardziej popową twarz polskiego artysty. Co nie znaczy jednak, że jego premierowe kompozycje nie są warte uwagi. Wchodzą bardzo gładko i udowadniają, że da się w naszym kraju robić niebanalny pop. Ja jednak chętniej sięgać będę po bardziej rockowe starocie.

zuzanna.janicka

Dodaj komentarz