Tadeusz Konwicki zapytany niegdyś, czym jest dla niego literatura, odpowiedział: To jest zapis naszej kondycji. W niej właśnie zapisany jest los stworzeń, które do tego stopnia się wysublimowały, że uzyskały świadomość siebie samych, a teraz chcą wiedzieć więcej, wszystko to zaś, czego się dowiedziały, pragną zapisać w banku pamięci. Nic bardziej trafnego nie sposób odnieść do najnowszej wstrząsającej książki Anny Janko, która jest taką właśnie dramatyczną literacką rejestracją zalegającej w podświadomości wojennej traumy, dokuczliwej, przez lata naznaczającej piętnem tragicznej pamięci o tym, że wojna nie umiera nigdy.

1 czerwca 1943 roku dla wsi Sochy na Zamojszczyźnie był sądnym dniem. Do tej małej osady uznanej przez okupanta za wieś współpracującą z miejscową partyzantką wkroczyły oddziały Wehrmachtu, które metodycznie wymordowały prawie wszystkich jej mieszkańców, paląc zabudowania niemal do gołej ziemi. Apokalipsa została dopełniona przez nadlatujące samoloty, z których karabinami maszynowymi dobijano ukrywających się w zbożu uciekinierów. W ciągu kilku godzin Sochy przestały istnieć. Wśród pożogi ocalał jeden dom, a akcję eksterminacyjną przeżyło kilkoro dorosłych i garstka ocalałych i przerażonych dzieci – wśród nich dziewięcioletnia Tereska Ferenc – matka Anny Janko. To właśnie ona jest główną bohaterką tej narracji. Lecz czy na pewno? Powiedziałabym, iż jest raczej swoistą interlokutorką, konstrukcją literacką potrzebną pisarce, by ta mogła przepracować wojenny tragizm, jaki naznaczył jej przodków. Autorka „Pasji według św. Hanki” prowadzi specyficzny rodzaj zanurzonej w nieszczęśliwym minionym opowieści. Usiłuje ona rozmawiać ze swoją matką, a w istocie prowadzi dialog sama z sobą, podążając śladem skrzywdzonej rodzicielki w swoim wnętrzu, dogłębnie analizując temat wojennego okrucieństwa, które tak naprawdę nigdy się nie kończy.

Konstrukcja „Małej Zagłady” również typowa nie jest, to jedna z tych książek, które wpisują się w paradygmat literatury zanurzonej w autentyku, dotykającej niszczycielskiego wymiaru historii w wymiarze jednostkowym. Monolog wewnętrzny prowadzony przez narratorkę bynajmniej nie gra na emocjach potencjalnych odbiorców, a i sama historia wyjęta z okresu II wojny światowej nie jawi się jako jedna z wielu tragicznych, jakie wówczas miały miejsce. Właśnie ów wymiar jednostkowy – nazwanie ofiar oraz ich katów – po pierwsze umożliwia, choć w minimalnym stopniu oswoić traumę – po wtóre, rozprawić się z nią. Przejść do porządku dziennego i żyć dalej. Anna Janko kilkakrotnie powtarza, iż pośrednio odziedziczyła wewnętrzne okaleczenie wojennym doświadczeniem po matce. Powiada, że zabrała matce historię, jej prywatną apokalipsę, że była nią karmiona od dzieciństwa w umiarkowanej dawce do tego stopnia, iż weszła jej w krwiobieg. Dzieciństwo Tereski wtapiało się w dzieciństwo Ani, a pamięć Tereski stapiała się z pamięcią Ani. Ta znakomita, choć nietypowa dla Janko książka jest literackim zapisem oswajania traumy w drugim pokoleniu. Pisanie posiadałoby w przypadku tej publikacji nieskrywany wymiar terapeutyczny, a przelanie na papier zalegających w człowieku złogów strachu – powolne wyrwanie się z jego szponów.

Skrupulatne dociekania, wielogodzinne lektury, permanentne obcowanie z przeszłością, zbieranie informacji, odwiedzanie miejsc zbiorowych mordów ma swój cel, który trafnie w swej recenzji „Małej Zagłady” wskazał Jarosław Czechowicz. Jest nim odciążenie pamięci matki. Historii bardziej świadoma jest opowiadająca aniżeli jej matka. Ta narratorkę nią zainfekowała, niczym jakimś straszliwym wirusem. Dziesiątki lat zaciemniała mi obraz świata. Dziś może jej więcej we mnie niż w tobie. (…) Nie chcę dłużej tak – mówi Anna Janko. Ta traumatyczna historia staje się problematyczna, ponieważ następne pokolenia jej nie chcą. Cóż zatem począć? Włożyć ją szczelnie w zdania, opisać, zamknąć klamrą akapitów.

Anna Janko napisała książkę wymykającą się gatunkowym klasyfikacjom. Sporo w niej historii, o której czasem chcielibyśmy nie pamiętać i spokojnie żyć w rozkosznym zapomnieniu, rzecz przerażająco uniwersalną, zakorzenioną w wojennych losach swej rodziny. To narracja, po lekturze której czytelnik nie może tak łatwo przejść do porządku dziennego. W dociekaniach autorki „Dziewczyny z zapałkami” często pojawia się pytanie o istotę i pochodzenie zła. Polemizuje poniekąd Janko z koncepcją Hanny Arendt dotyczącej jego banalności. Zło tkwi w centrum tej opowieści, z której płynie gorzka refleksja, iż nie jesteśmy w stanie pojąć jego istoty, a zatem udzielić choćby częściowo zadowalającej odpowiedzi na od wieków stawiane pytanie „unde malum”. Czytając „Małą Zagładę” odbiorca powątpiewa w moralny ład świata. Złudną również wydaje się koncepcja odpowiedzialności, czego kapitalnie dowodzi Stefan Chwin w swoim „Dzienniku dla dorosłych”. Słusznie może zatem czytelnik zadać pytanie, czy takowy ład etyczny w ogóle istnieje i czy istnieje coś takiego, jak odpowiedzialność za zło. Bo we wszystkich wojnach, jakie przetaczają się przez świat, każdy zabija w imię dobra. Porusza ta książka również problem niejednoznaczności procesu dziejowego, czasem wręcz tragicznej groteski, w jaką zmienia się historia, usiłuje odpowiedzieć na wielokrotnie zadawane po Holokauście pytanie, dlaczego człowiek staje się biernym współtwórcą zła, drąży palący dla wielu problem współwiny za bestialstwo, które miało miejsce w pierwszej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku.

Oddając głos ofiarom, pisarka usiłuje podkreślić odcienie szarości, jakimi pomalowana jest przeszłość, stara się nie zapominać, iż byli „dobrzy” i „źli” Niemcy, Ukraińcy, Rosjanie. Sugeruje, iż należy pamiętać z jakiej perspektywy się o nich mówi, bowiem wojna zawsze niesie potężne ciśnienie zła, które miażdży wielu. Nic nie jest do końca jednoznaczne, bo historia oprócz wielkich rozstrzygających bitew składa się także z indywidualnych decyzji, jednostkowych dylematów, refleksji, które mogą prowadzić i często wiodą do cichego bohaterstwa lub moralnej klęski.

Janko_MalaZaglada_m

Dodaj komentarz