Amerykańska wokalistka Maggie Rogers jest przykładem tego, że studia czasem potrafią coś człowiekowi dać. Wzięła udział w warsztatach, które na jej uniwersytecie zorganizowano, i które swoją obecnością zaszczycił sam Pharrell Williams. Kilkoro szczęśliwców miało okazję zagrać mu swoje piosenki. Jednym z nich była właśnie ona. Reakcja Williamsa na skomponowany przez nią utwór “Alaska” stała się internetowym viralem, a z nieznanej studentki uczyniła nową nadzieję indie popu. Jakiś czas temu ta nadzieja wydała debiutancki longplay.

Zachwyty Pharrella nad Maggie nie przełożyły się na współpracę tej dwójki w studiu. Sama Rogers przyznaje, że bardziej o muzyków obracających się w hip hopowo-rhythm’and’bluesowych kręgach fascynują ją takie artystki jak Patti Smith, Kim Gordon i Björk. Wsparcie Williamsa pomogło jej jednak w zdobyciu kontraktu i postawiło na jej drodze Grega Kurstina – producenta, który odcisnął swoje piętno na płytach takich sław jak Sia, Lily Allen czy Kelly Clarkson. Na debiutanckim “Heard It in Past Life” wokalistka skupia się na swoim życiu po spotkaniu z Pharrellem, zastanawiając się, dokąd ją to wszystko prowadzi. Sporo uwagi poświęca także relacjom z drugim człowiekiem.

Aby przekonać się, o co w tym całym zamieszaniu wokół Rogers chodzi, rozpoczęłam przygodę z jej płytą od tak dla niej ważnej “Alaski”. I faktycznie – tu Pharrell był nieomylny. Piosenka brzmi świeżo i ciekawie znajduje równowagę między folkiem a delikatnie tanecznymi klimatami. Do podobnych kawałków należą “Light On” i “Fallingwater”. Wśród moich ulubieńców, oprócz singlowej “Alaski”, wymienić mogę “Give a Little”, “Past Life”, “Say It” i “On + Off”. Pierwsza z kompozycji powoli stopniuje napięcie, prowadząc nas od kołyszących zwrotek do prostego do zanucenia, zaraźliwego refrenu. Klasycznie brzmi zaaranżowana na pianino, nostalgiczna ballada “Past Life”. Pozostałe dwa utwory celują w bardziej elektroniczne, nowoczesne brzmienie, będąc numerami słodkimi (“Say It”) lub surowszymi (“On + Off”). Niezłymi produkcjami są także pełne dziwacznej energii kojarzącej się z nagraniami Florence + The Machine “Burning” oraz “Overnight”. Niezbyt za to potrafię polubić “The Knife”, “Retrograde” i “Back in My Body”. Szczególnie zawiodła mnie ta ostatnia piosenka, bo zapowiadała się na dobrą, popową balladę, ale w pewnym momencie przesadzono z patosem, a sama Maggie wokalnie zaczęła przypominać Się.

“Heard It in a Past Life” jest płytą porządnie wyprodukowaną i ładne zaśpiewaną. Nieźle też napisaną. Brakuje mi w niej mimo wszystko jednego elementu. A raczej nie w niej, ale w samej Maggie Rogers. Jakiegoś pierwiastka, który odpowiadałaby za charyzmę. Bo na razie mamy zdolną dziewczynę i tyle. Maggie nie jest bezbarwna, ale trzeba mocno się skupić, by coś z lektury jej pierwszej płyty nagranej dla znaczącej wytwórni w głowie zostało. Dziewczyna ma jednak spory potencjał i spokojnie polecać ją mogę fanom tych kobiecych głosów, które nie stawiają na szokowanie, ale mają w sobie sporo smutku. W przyszłości chciałabym jednak, by Rogers odnalazła w sobie więcej emocji.

zuzanna.janicka

Dodaj komentarz