Gdy po raz pierwszy usłyszałam o tej książce, z miejsca zapragnęłam ją przeczytać.

Zaintrygował mnie motyw mężczyzny z przeszłością, który na swej barce-księgarni sprzedaje powieści leczące ludzkie dusze, lecz który nie umie poradzić sobie z własnym skrywanym cierpieniem. Ten tajemniczy i działający na wyobraźnię opis zapowiadał w moim mniemaniu
ciekawą, wyrafinowaną lekturę.

Na tyle, na ile się orientuję, książka zebrała dobre recenzje. Dla mnie jednak okazała się łagodnym rozczarowaniem.

Pozwolę sobie przybliżyć Czytelnikowi pewien termin, który będzie istotny w moich dalszych rozważaniach:

Satiacja semantycznazjawisko psychologiczne polegające na tym, że dane słowo traci znaczenie wskutek zbyt częstego powtarzania.

Lawendowy pokój to powieść o miłości. Dosłownie. Słowa ,,miłość”, ,,kochać” i ,,zranienie” pojawiają się w różnych wariantach niemal na każdej stronie. Główni bohaterowie – trójka mężczyzn różnego wieku i profesji – wydają się nie mieć innych zainteresowań poza nieustannym wygłaszaniem swych głębokich przemyśleń na temat uczuć, ronieniem łez wskutek wspomnień o utraconych kochankach czy rozwodzeniem się nad tym, jak bardzo podziwiają kobiety, ponieważ są one tak mądre, czujące, obdarzone tak wspaniałą intuicją i specyficznym sposobem postrzegania świata. W międzyczasie coś tam co prawda ugotują, coś tam zwiedzą, użyją książek w charakterze waluty.
Głównym sensem ich egzystencji wydają się jednak do bólu powtarzane romantyczne westchnienia i błędne gonienie za miłością, którą dwaj z panów utracili na dwadzieścia lat przed rozpoczęciem akcji powieści, a której trzeci tak naprawdę jeszcze nie zaznał. Przeładowanie uczuciowością, refleksyjnością i czułą erotyką sprawiło, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów musiałam robić sobie krótkie przerwy
od czytania – pod koniec zaś każde z wymienionych powyżej słów-kluczy przestało wywoływać w moim umyśle jakiekolwiek konotacje.
Ot, kolejny zabawnie brzmiący dźwięk, pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia.

Odnoszę – być może mylne – wrażenie, że Nina George inspirowała się niektórymi powieściami Jonathana Carrolla i (wspaniałym) filmem Ukryte pragnienia Bertolucciego. Lawendowy pokój wydaje się aspirować do miana książki refleksyjnej, poetyckiej i odrealnionej, lecz cechy te zostają nieco przyćmione przez nadmiernie sentymentalny ton i egzaltację – zbyt często cechującą zachowania dojrzałych przecież bohaterów.

Niniejszym upycham Lawendowy pokój do działu tak zwanych czytadeł – lekkich i nieszkodliwych, lecz w żaden sposób nieodciskających śladu w mojej duszy. Z pewnością już do tej lektury nie wrócę, chwilowo mam też uczulenie na jakiekolwiek wątki miłosne w literaturze.
Warto jednak sięgnąć po tę książkę – dla oryginalnego, posiadającego ogromny potencjał i zwyczajnie urokliwego pomysłu na fabułę.

isiliel

lawendowy pokój

Dodaj komentarz