Kilka tygodni temu miałam okazję oglądać „Przekręt” na dużym ekranie, w ramach kina letniego. Niektórzy z moich znajomych spotkali się z Guy’em Ritchiem po raz pierwszy i niezależnie od preferencji, z miejsca pokochali jego montaż, zabawę akcentami oraz świetnie skleconą intrygę. Po takim przypomnieniu – za co właściwie uwielbiamy tego angielskiego reżysera – nie miałam żadnych obaw wobec jego nowej produkcji. „Kryptonim U.N.C.L.E.” nosi cechy charakterystyczne dla twórczości Ritchiego i udowadnia, że dość młody (bo czterdziestosześcioletni twórca) jest w znakomitej formie i jeszcze niejedno ma w filmowym świecie do powiedzenia.

Lata 60. XX w., sam środek zimnej wojny. Napoleon Solo (Henry Cavill), agent CIA, który w rzeczywistości jest po prostu znakomitym złodziejem dzieł sztuki oraz Illyi Kuryakin (Armie Hammer), agent KGB, zmuszeni zostają do poprowadzenia wspólnie misji. Mają za zadanie powstrzymać tajemniczą międzynarodową organizację przestępczą, która prawdopodobnie próbuje wybudować broń masowego rażenia i zmienić kierunek działań dwóch mocarstw. Z misją łączy się osoba Gaby (Alicia Vikander), córka niemieckiego profesora, który tymczasowo został uznany za zaginionego. Z dziewczyną jako przynętą, szpiedzy muszą odłożyć na bok wzajemną niechęć i postarać się zapobiec katastrofie.

„Kryptonim U.N.C.L.E.” to adaptacja serialu o tym samym tytule, który emitowany był w USA w latach 1964-1968. Film Ritchiego prezentuje się doskonale jako film z epoki, jako produkcja, która równie dobrze mogła powstać w latach 60., tylko teraz odnowiono ją za sprawą większych możliwości realizatorskich. Prosta, nieskomplikowana intryga, którą nie raz już widzieliśmy na ekranie, została ubrana w prawdziwą retro ramę. Doskonałe kostiumy z epoki, fryzury, wnętrza, dekoracje, misternie dopracowane detale to jeden z najlepszych elementów filmu.

U Ritchiego nie ma miejsca na zbytnie roztkliwianie się na temat samych postaci oraz ich głębi. Ot, wszystkie zdają się być jak wyciągnięte z jakiegoś kultowego filmu szpiegowskiego. Napoleon Solo to Amerykanin, który ma w sobie całkiem sporo z agenta 007. Robi wszystko, aby sprawiać wrażenie najmądrzejszego, najlepiej wyszkolonego, najprzystojniejszego (ba, zresztą nawet taki jest), choć nie raz, nie dwa, zdarza mu się nawalić. Za to Illya Kuryakin to milczek, łączący w sobie postać rzezimieszka oraz wrażliwca. Obaj panowie za sobą nie przepadają, lecz, jak nietrudno się domyśleć, w którymś momencie okaże się, że mają ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby się początkowo wydawać.

„Kryptonim U.N.C.L.E.” niesie ze sobą spory ładunek humorystyczny. Szpiegowska produkcja została nasączona ironią. Dwójka głównych bohaterów przy każdej nadarzającej się okazji walki czy włamania, to czy ze sobą „bitwę na gadżety” (co ciekawe, zazwyczaj okazuje się, że to KGB dysponuje nowocześniejszymi akcesoriami). W dodatku Illya i Napoleon obdarzają się jakże uroczymi, przezabawnymi przezwiskami, a wszelkie dialogowe zgrywy wywołują szczery śmiech.

Niestety, w produkcji roi się od nielogiczności wynikających z niedociągnięć scenariuszowych.
Choć nie ujmuje one zbytnio przedniej zabawie, trudno je całkowicie zignorować. Niekiedy wydaje się, jakby twórcy szli na skróty – rezygnowali z niektórych scen, aby podkręcić, i tak już szybkie, tempo akcji, lub dlatego, że najwyraźniej nie mieli pomysłu na niektóre rozwiązania.

Jednak dobre dialogi, świetne sceny akcji, klimat lat 60., to nie wszystko, czym pozytywnie zaskakuje nas po raz kolejny Ritchie. Reżyser po raz kolejny udowadnia, że ma niesamowity nos do wyborów castingowych (przynajmniej jeśli chodzi o męskich aktorów). Pomiędzy Hammerem a Cavillem czuć prawdziwą chemię, dzięki której tak wyśmienicie prezentują się na ekranie. Ubrani w stroje z epoki, grają naprawdę bezbłędnie, a przy tym cudownie się na nich patrzy. Alicia Vikander nie dostała zbyt dużego pola do popisu, gdyż jej postać przy głównym duecie wypada po prostu mdło. Za to Elizabeth Debicki w roli Victorii prezentuje się bezbłędnie.

Anglik jak zwykle po mistrzowsku zabawił się akcentami – Hammer mówi twardym rosyjskim, a Cavill ma taki głos, że równie dobrze mógłby występować w filmie sam i tylko mówić (jak to miał okazję uczynić już Tom Hardy w „Lock”). Od wczesnych produkcji, od genialnego akcentu „cygana” Brada Pitta czy zapadającego w pamięć angielskiego głosu Stathama, Ritchie bawi się mową aktorów, z którymi pracuje, zmuszając ich niejako do przekraczania kolejnych granic.

Połączmy to wszystko z fantastycznym montażem oraz niebanalnymi rozwiązaniami realizatorskimi, a otrzymamy jeden z lepszych filmów tych wakacji. „Kryptonim U.N.C.L.E.” nie ukrywa, że jest tym, czym jest – szpiegowską produkcją, w której dominuje szybka akcja, rewelacyjne kostiumy oraz dekoracje, piękna Italia i perfekcyjnie wyglądający mężczyźni, a wszystko to zostało okraszone ironią i nienagannymi dialogami. Guy Ritchie nadal jest w szczytowej formie i, jak widać, nie zamierza zwalniać tempa.

Ewa Nowicka

Kryptonim-U.N.C.L.E.-recenzja-plakat

 

Dodaj komentarz