Ta wydana w 2005 roku powieść Cormaca McCarthy’ego wpisuje się w apokaliptyczny nurt jego twórczości.

O ile różna gatunkowo „Droga” to fantastyczna narracja o tym, że rodzaj ludzki może podźwignąć się po doświadczeniu skrajnego upodlenia, o tyle „To nie jest kraj dla starych ludzi” pokazuje, jak we względnie współczesnych czasach może objawić się odwieczne zło tkwiące w człowieku, doprowadzając do upadku całego gatunku. Ile jest w tym przypadku Cormaca w Cormacu?

Ten, kto zna poprzedzającą powyższą powieść twórczość Amerykanina powie, że stosunkowo niewiele – ot, stale powracający motyw zła w świecie. I owszem, to narracja najbardziej przystępna w dorobku autora; mamy tu do czynienia z historią z pozoru bardzo prostą, której akcję da się na upartego streścić w kilku zaledwie zdaniach. Zastanawiać może również pewna niecharakterystyczna dla McCarthy’ego obrazowość i „filmowość” tej konkretnej fabuły, aczkolwiek jego rozpoznawalny, oszczędny i beznamiętny styl został zachowany.

Krąży taka plotka, wedle której Cormac miał przedstawić swojemu wydawcy pierwotną wersję „To nie jest kraj dla starych ludzi” liczącą około 600 stron, publikacji zaś doczekało się tylko stron ledwie ponad 200. Wielu krytyków i znawców twórczości McCarthy’ego zastawia się, czy redaktorska nadgorliwość nie pozbawiła w tym przypadku świata naprawdę wielkiej powieści. Nie da się ukryć, że jest to narracja znacznie mniej efektowna i wstrząsająca względem choćby doskonałego „Krwawego południka”; nie sposób także pozbawić się odczucia, że stanowi ona pewnego rodzaju odrzut w postaci scenariusza filmowego zaledwie przeredagowanego do formy powieści reprezentującej gatunek charakteryzujący się – jak to zgrabnie określił Harold Bloom – apokaliptycznym moralizatorstwem.

Dla zapewniającego pewną dozę satysfakcji odczytania tej akurat powieści ważne będzie podkreślenie założenia, że jest to książka bardziej o postrzeganiu czy też radzeniu sobie ze złem i śmiercią, niż o złu jako takim. Obiektem filtrującym refleksje płynące z lektury jest tu postać szeryfa Eda Toma Bella – zwłaszcza soczewka jego pierwszoosobowej narracji – a nie, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka, okrucieństwo płatnego mordercy, Antona Chigurha. Ponieważ leciwy szeryf jest fokalizatorem powieści, łatwo utożsamić się czytelnikowi z tym właśnie głosem i jego perspektywą narracji, którą Cormac wyodrębnił dodatkowo kursywą. Szeryf Bell jest weteranem II wojny światowej i potrafi zrozumieć śmierć, odnosząc ją do dwojakiego kontekstu: albo jest to zgon wskutek działań wojennych (których był świadkiem), albo śmierć uzasadniona literą prawa (kontynuując rodzinną tradycję po powrocie z wojny zostaje stróżem sprawiedliwości).
Jakkolwiek krucha i ograniczona jest ta rama odniesień, to na niej właśnie opiera się znany Bellowi porządek społeczny i to w nim szuka on schronienia. Trauma, jakiej nabawił się podczas najazdu Niemców na oddział oraz jego tchórzliwa ucieczka z miejsca klęski czynią z niego oszusta, który jako szeryf nie radzi sobie z późniejszą rzeczywistością, gdzie możliwość całkowicie przypadkowej utraty życia, a zarazem fakt nieuchronności śmierci powodują, że Bell wciąż na nowo odczuwa poczucie klęski. Waga wojennej traumy szeryfa zwycięża jednak w ostatecznym starciu z brawurowo poprowadzonymi pościgami przestępców i ich wielopoziomową zabawą w kotka i myszkę. Egzotyka i siła postaci Chigurha oraz dynamiczne sceny akcji z udziałem Llewelyna Mossa pozornie odciągają uwagę od narracji starego, stetryczałego stróża prawa, która przecież jest rdzeniem i istotą opowieści McCarthy’ego.

Zło i śmierć to konstytutywne elementy powieści. Ich orędownikiem jest zwłaszcza niebezpieczny Chigurh. Atrakcyjność tej postaci jest związana z jej niewytłumaczalnością oraz egzotycznym charakterem używanych przez owego mordercę narzędzi, za pomocą których zadaje śmierć. Myśląc o Antonie Chigurhu dostrzegam jego pewne wspólne cechy z Sędzią Holdenem (choć brak mu majestatu zabójcy z „Krwawego południka”) oraz z Lorne Malvo z serialu „Fargo” (łączy ich demoniczna bezwzględność). Bez wątpienia ucieleśnia on całe zło i okrucieństwo namnażające się przez stulecia w człowieku. Wcielenie samego diabła? Czemu nie. Cormac ukochał takich bohaterów. Z postacią Chigurha nieodłącznie związana jest także kategoria przypadku i jego waga. Doza incydentalności, przejawiająca się szczególnie w charakterystycznej dla niego, decydującej o życiu bądź śmierci grze „orzeł czy reszka” budzi równie silny lęk, co przerażająca broń, którą się posługuje oraz nadludzka umiejętność zabijania.

Jak to bywa u McCarthy’ego, miejscem rozgrywających się wydarzeń jest prowincja gdzieś na pograniczu USA z Meksykiem.

Obskurne motele, dzikie prerie oraz nie do końca sprecyzowany obszar miejski (niespotykana przestrzeń u autora „Drogi”) to scenerie pod w znacznej mierze sensacyjne wydarzenia. Zdziwienie może budzić także czasowe umiejscowienie akcji – są to bowiem lata 80. XX wieku, a więc nie tak odległa perspektywa. Stąd też, podczas lektury trzeba się liczyć z telefonami komórkowymi, narzędziami podsłuchowymi, biurem FBI, samochodami i innymi gadżetami nowoczesności, które w pewnym sensie dobijają Cormaca w Cormacu.

Jednak wytrwały czytelnik wyśledzi to, co w prozie Amerykanina najlepsze. Oczywiście, „To nie jest kraj dla starych ludzi” jest kolejną książką, w której McCarthy przygląda się złu, tym razem złu postrzeganemu z perspektywy tak zwanego zwykłego człowieka, w dodatku człowieka praworządnego, próbującego odnaleźć sens w zniszczeniu i śmierci, jakie sieją wokół siebie obywatele przestępczego światka. Moralny pojedynek Eda Toma Bella i enigmatycznego Chigurha przypomina trochę ten toczony przez Dzieciaka i Sędziego Holdena; w obydwu przypadkach wynik starcia jest niejednoznaczny, a refleksje wpisane w obydwie historie poświadczają wielkość autora „Strażnika sadu”.

Mimo iż „To nie jest kraj dla starych ludzi” odbiega od tego, do czego McCarthy przyzwyczaił czytelników w swoich ośmiu poprzednich powieściach, nie byłoby sprawiedliwe stwierdzenie, że jest to narracja nieudana. Pokazując tu przemoc jako zjawisko seryjne i nieumotywowane Cormac po raz kolejny sytuuje swoją prozę względem literackich tradycji Południa, przede wszystkim zaś przesuwa ich granicę; zresztą, ten aspekt jego twórczości znamionuje jej idiomatyczny i wyjątkowy charakter.

McCarthy_To nie jest kraj_m_

 

Dodaj komentarz