Thriller można łatwo zepsuć. Przydługie, nużące opisy pracy śledczych, upchnięte na siłę wątki miłosne, przegadanie lub nadmierna skrótowość to najczęstsze błędy popełniane przez twórców literatury tego typu.

„Kolekcjoner kości” reprezentuje sobą wszystko to, czego czytelnik spodziewa się po naprawdę dobrze napisanej powieści z tego gatunku. Trudno doszukać się większych mankamentów, dominują tu bowiem same zalety – zawrotne tempo akcji, bardzo dobrze skrojony psychologizm postaci, tajemniczy i budzący grozę morderca, niesztampowi bohaterowie wzbudzający sympatię, rozbudowane tło.
Czego chcieć więcej?

Deaver po mistrzowsku rozegrał dość skomplikowaną grę psychologiczną pomiędzy bezlitosnym katem a parą dowodzących śledztwem.
Lincoln Rhyme i Amelia Sasch to jeden z najbardziej udanych duetów w historii gatunku. Złączyła ich nie tylko sprawa brutalnych morderstw, w którą Amelia została wciągnięta wbrew sobie, ale przede wszystkim podobna przeszłość i charakterologiczne podobieństwo.
Rhyme – sparaliżowany, kierujący dochodzeniem ze specjalistycznego łóżka – brawurowo rozpracowuje tożsamość mordercy, jak i osobowość nieopierzonej policjantki. W krótkim czasie akcja powieści rozgrywa się bowiem w zaledwie trzy dni, ich relacja zaczyna przypominać kombinację przyjacielko-miłosną, jednak w żadnym razie nie burzy to opowiedzianej historii. Autor postarał się, by nie rozbudowywać niepotrzebnie wątków osobistych bohaterów, ilość tego, co intymne w zupełności wystarcza, by w pełni ich poznać.

Fabuła została skoncentrowana na wstrząsających wydarzeniach związanych z porwaniami i brutalnymi mordami popełnianymi na mieszkańcach Nowego Jorku. Deaver postawił na wartką akcję, nie zanudza czytelnika fragmentami z podręczników kryminalistyki, choć każde pojawiające się w trakcie śledztwa akcesorium oraz technikę, za pomocą której badane są pozostawione przez mordercę ślady, przystępnie objaśnia. Wraz z przykutym do szpitalnego łóżka geniuszem i rudą policjantką podążamy tropem inteligentnego zabójcy, zostawiającego każdorazowo na miejscu zbrodni zakodowane informacje, co do dalszych jego poczynań. To ciekawy zabieg, pozwalający maksymalnie wytężyć umysł czytelnika, który za wszelką cenę – podobnie jak policjanci – chce rozgryźć tożsamość Kolekcjonera Kości. Sama postać mordercy nie jest szablonowa, Deaver po swojemu uwwikłał go w szeroką panoramę „najniebezpieczniejszego miasta w Ameryce”. Sprytnie wmanewrował
w narrację obrazy Nowego Jorku z początku wieku, gdzie na ulicach dominowały konie i parowozy, a w zniszczonych ruderach czaił się seryjny morderca mszczący się za zło, jaki spotkało go w dzieciństwie. Opisy scen zbrodni przedstawiane są z perspektywy policji, czytelnikowi nie jest dane towarzyszyć ofiarom podczas aktów przemocy, jakich dopuszcza się na nich zamaskowany morderca. Dlatego też, powieść pozbawiona jest nadmiernej drastyczności, którą to lukę w zupełności wypełnia pogłębiony psychologizm postaci.

„Kolekcjoner kości” to bardzo dobry thriller. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że to jeden z najlepszych w obrębie swojego gatunku.
Styl autora, płynna narracja, pomysłowe rozbicie tekstu na większe części i dość rozbudowane rozdziały sprawiają wrażenie naprawdę przemyślanej pracy. Lubię, gdy książki tego typu rządzą się prawami przynależnymi literaturze nieco ambitniejszej, a „Kolekcjoner kości” takowe traktowanie przejawia. Kawał dobrej, trzymającej w maksymalnym napięciu literatury.

kolekcjoner-kosci-b-iext18547796

Dodaj komentarz