Devin Jones, student college’u chłopak z marzeniami, jak każdy.

 

Jednak jego życie nie jest tak wspaniałe. Dziewczyna, którą bardzo kochał, zerwała z nim. Złamała mu serce.
Zrozpaczony po zerwaniu postanawia przez wakacje zatrudnić się do lunaparku.
Poznaje tam wspaniałych ludzi, zapomina o swojej byłej dziewczynie. Lecz Joyland skrywa w sobie tajemnice. Przed kilkoma latami, podczas przejażdżki została zabita. Wiadomo tylko, że zabójcą jest mężczyzna, który towarzyszył dziewczynie w lunaparku.
Do dziś nie można go znaleźć.
Devin poznaje także chłopczyka, którego czeka już pewny los. Mężczyzna postanawia pomóc chłopakowi oraz znaleźć mordercę, przy czym jego życie bardzo mocno się zmienia. Stephen King napisał bardzo dużo książek. Ma ogromną ilość fanów na całym świecie, którzy zachwycają się jego twórczością. Rzadko można się spotkać z surową krytyką na temat jakiejkolwiek książki Kinga. Gdyż nigdy nie czytałam żadnej perełki wychodzącej spod pióra autora, postanowiłam to w końcu przełamać. Mój wybór wyszedł na „Joyland”. Miałam swój powód,
gdyż jestem osobą, którą nudzi książka, gdy już przy pierwszych pięćdziesięciu stronach nic się nie dzieje.
A jak wszyscy wiedzą, King słynie z tego, że każda książka rozkręca się dopiero przy 3/4 części. Aczkolwiek ta, akurat posiada niewiele stron, dlatego mniej będzie do znudzenia. Po za tym mój kaprys także brał w tym udział, iż jak wiadomo to jest nie całkiem nowo wydana książka. Ten egzemplarz posiadam z biblioteki, więc wolałam teraz po niego sięgnąć, niż następni czytelnicy ją wyświechtają.

King-mistrz?

Z początku książki, nasz główny bohater, zgłasza się do pracy w lunaparku. King przedstawia nam cały Joyland. Przez opisywanie lunaparku, autor robi to bardzo realistycznie. Możemy spokojnie usiąść w fotelu, odpocząć i przez czytanie, łatwo wyobraźnią, przenieść się do Joylandu. Jest tak pokazany jakbyśmy, wraz z Devin’em byliśmy w lunaparku. Bardzo ciekawe są emocje, ukazane przez pracowników lub bawiących się tam dzieci. King może także poruszyć skrajne emocje u czytelnika, takie jak: śmiech, smutek, płacz lub radość. Najbardziej u mnie wszystko ruszyło, kiedy było momenty z Mike’m. Tak bardzo Devin zaangażował się w sprawę chłopczyka, ze byłam dumna, radosna i zrozpaczona.
Takie wiem, jestem dziwna, ale dokończmy recenzję. Autor potrafi bardzo poruszyć serce. Zmusza także do myślenia nad własnym postępowaniem. Sama teraz się przekonałam, że to, co wszyscy mówią, to prawda. Czyli ze autor powolutku się rozkręca.
Tak, akcja dopiero pojawiła się w ostatnich pięćdziesięciu stronach. Jednak jest coś, co mnie zatrzymało przez całą książkę, aby dotrzeć do tej akcji. Sama nie potrafię te „coś” wytłumaczyć, ale to jest tak, że autor daje kawałki tekstu, które zachwycają czytelnika, że on postanawia
dłużej spędzić czas z książką. Dlatego King ma to „coś”.

Następnym powodem, który stwarza zachwyt nad tą książką, jest sprawa z mordercą. Po prostu odnalezienie go, jest tak obłędne.
I zapewniam, że nikt nie zgadnie, kim on jest. Taki mały szczegół o tym świadczy, że aż… naprawdę, mała część może się domyślić, po środku książki. Znowu zostałam wykiwana. Czyli myślałam że mordercą, jest pewna osoba, a tak naprawdę to inna. Chociaż to nie nowość u mnie. Także właśnie ta akcja na końcu książki, jest bardzo ciekawa i od razu zatwierdza że warto było czekać przez tą większość cześć.
Polecam bardzo mocno po sięgnięcie „Joyland”, obiecuje że nie będziecie się nudzić.

Beata Mencel

Ikona wpisu pochodzi ze strony:http://booklips.pl/newsy/stephen-king-zapowiada-swoja-nowa-ksiazke-pt-joyland/

joyland-stephen-king-recenzja

Dodaj komentarz