Nowe brzmienie Pete True, czyli jak użyć gitary, by opowiedzieć o uczuciach

Hell Flower to pierwsza solowa płyta gdańskiego piosenkarza Piotra Truchela (korzystającego z pseudonimu Pete True), znanego z wieloletniej współpracy z zespołem Absyntia. Artysta na nowej płycie odcina się w pewien sposób od muzyki granej wspólnie z zespołem (w którym jest wokalistą), nie tylko ograniczając instrumentarium do minimum tym samym ,,uspokajając” swoją twórczość, ale także stawiając na teksty w języku angielskim. Pierwsza zmiana wyszła wykonawcy zdecydowanie na dobre. Płyta zyskała dzięki temu nie tylko intymny charakter, ale także brzmienie rzadko spotykane na polskim rynku muzycznym.

Jednocześnie śpiewając teksty angielskie, wokalista zyskał dziwną manierę głosu. Artysta nie traci swojego ujmującego tonu ani przyjemnej chrypki, ale stara się zyskać ciekawy akcent brytyjskim wykonawców, co przynosi różne skutki. W większości przypadków jest on znośny, a fragmentami nawet interesujący. Nie potrafię jednak tego powiedzieć o piosence Winter, w której zabieg ten przyjmuje poziom na tyle denerwujący, że nie jestem w stanie słuchać jej z przyjemnością, mimo wspaniałej ścieżki muzycznej.

Podczas swojej działalności z zespołem Absyntia, Pete True w swoich tekstach skupia się głównie na szeroko pojętych spostrzeżeniach dotyczących otaczającego go świata. W swojej solowej płycie zrobił natomiast zwrot ku prywatnym rozterką i przemyśleniom związanych z życiem osobistym (na płycie m.in. znajduje się piosenka napisana dla obecnej dziewczyny: Julya). Na szczęście udało się wokaliście (i autorowi tekstów w jednym) uniknąć ckliwości i zbytniej sentymentalności. Według mnie udało się to dzięki minimalizacji słów w piosence, skłaniając się ku metaforom w tekstach i muzyce, która dodaje znaczeń lepiej niż nadmiar słów.

Tym, co według mnie najbardziej zasługuje na uwagę, jest przepiękna muzyka gitarowa przebijająca się w każdym utworze na plan pierwszy. Jej delikatny dźwięk nadaje kompozycji harmonii i melodycznie scala całą płytę. Sześć strun wspieranych okazyjnie djambe, klawiszami czy perkusją jest w rękach artysty tworzywem do wykreowania niezwykle spójnej i zostającej na dłużej w pamięci mieszanki muzycznej. Wyraźnie słychać, że każda konfiguracja dźwięków w poszczególnych utworach jest nieprzypadkowa i tworzy odrębne dzieło niepotrzebujące słów.

Wśród 9 utworów napisanych i skomponowanych przez Piotra Truchela, znalazł się cover utworu Leonarda Cohena I’m your man. Choć utwór jak najbardziej pasuje do całości, nie jest wielce trafnym wyborem. Znajdując na odwrocie płyty listę piosenek i znajdując wśród niej odwołanie do artysty, którego znamy i lubimy, mamy prawo oczekiwać czegoś innowacyjnego, albo przynajmniej w jakimś stopniu dorównującego oryginałowi. W tym wypadku eksperyment może nie kończy się totalnym fiaskiem, ale z całą pewnością nie jest całkowicie udany.

Pete True tworzy kompozycje niezwykle spokojne, relaksujące i ze znakomitym podkładem muzycznym, która wspaniale spisują się jako tło przy pracy czy wypoczynku. Brakuje mi w niej jednak czegoś na tyle charakterystycznego, bym zamykając komputer, nadal miała te utwory w głowie. Dlatego przyjemne wrażenie po odsłuchaniu płyty szybko zostaje zatarte przez pierwszą zasłyszaną gdzieś piosenkę.

Monika Groszyk

Pete-True-Hell-Flower-okładka

Dodaj komentarz