Hazel jest chora na raka. Już od jakiegoś czasu nie chodzi do szkoły. Codziennie musi mieć przy sobie butlę z tlenem i wąsy.
Jej płuca nie są w stanie same oddychać. Większość czasu spędza na czytaniu jednej i tej samej książki oraz oglądaniu programów rozrywkowych w telewizji. Jej mama sądzi, że popadła w depresję. Właśnie dlatego wysyła ją na grupę wsparcia. Jednak Hazel uważa, że to strata
czasu. Każde spotkanie jest tak samo nudne i przygnębiające. Pewnego razu, spotkanie robi się ciekawsze, ponieważ po raz pierwszy
pojawia się tam pewien tajemniczy chłopak – Augustus Waters. Lecz to nie koniec atrakcji… Wyraźnie jest zainteresowany Hazel.
Przekomarza się z nią, a następnie zaprasza do siebie. Dziewczyna jest nim zafascynowana, tym bardziej że na jednej „randce”
się nie kończy. Spotykają się coraz częściej, co owocuje najpierw przyjaźnią, a później nieśmiałą miłością. Jednak oboje zapominają,
że są chorzy na raka, a ta choroba nie poddaje się tak łatwo.
Nie wiem, czy jest jakaś osoba, która przynajmniej raz nie słyszała o „Gwiazd naszych wina”. Książka sama w sobie jest bardzo popularna,
a ekranizacja, która weszła w czerwcu do naszych kin, dodała jeszcze jej prestiżu. Słyszałam wiele pozytywnych opinii o tej książce.
Zazwyczaj w takich przypadkach od razu chcę przeczytać taką powieść i robię wszystko, co w mojej mocy, by ją zdobyć.
Tym razem tak nie było. Nic mnie w niej nie zachęcało, a fakt, że napisał ją John Green nie przypadło mi do gusty. Nie przepadam za jego
stylem. No ale wreszcie uległam.
Dobrze zrobiłam? Myślę, że tak. Lecz mimo to bardzo się na niej zawiodłam. Jednak najpierw zaczną od plusów.
Bardzo mi się podoba temat powieści. Opowiada przecież o dzieciach chorych na raka. W codzienny życiu większość z nas jest wyobcowana z takiego tematu. Zdajemy sobie sprawę, że ludzie chorują, ale jeśli nas to nie dotyczy, to bardzo łatwo o tym zapominamy. A trzeba o tym pamiętać. Takich ludzi jest naprawdę dużo i potrzebują oni pomocy – finansowej, ale i psychicznej.
Takich książek jest za mało. Powinno być ich więcej. Bardzo mi się podoba, że Green poruszył tak ważny temat. Poza tym wymyślił historię, która wstrząsa i uświadamia nam wiele rzeczy, o  których nagminnie zapominamy. Pozwala nam poznać życie ludzi, których dotknęła
ta tragedia. Nie jest ono normalne, ale nie jest też tak wcale różne od naszego. Po prostu ci ludzie mają więcej przeszkód niż my i muszą
z nimi dzień w dzień walczyć. Są niesamowici i silni, ale są też normalni – tacy jak my. Mają swoje marzenia, rodziny, życie.
Często właśnie o tym zapominamy.
I tu się raczej jak dla mnie kończą plusy książki. Historia jest niesamowita, ale moim zdaniem Green bardzo skutecznie ja spłycił i źle
opowiedział. Miał świetny pomysł, piękny i wzruszający materiał, ale go nie wykorzystał. To się prosi o dopracowanie, pogłębienie.
Zdaję sobie sprawę, że to książka dla młodzieży. Nawet jest zaliczana do literatury dziecięcej. Nie powinna być zbyt trudna i głęboka.
Jednak powinno być jakieś większe rozwinięcie. Wtedy dodałoby to głębi i pozwoliło zrozumieć poważne sprawy.
Kolejną sprawą jest sam styl. Jest wyjątkowo prosty, co raczej nie powinno przeszkadzać w tej książce, ale to wszystko się gryzie.
Green używa wiele trudnych, mało zrozumiałych słów, które nagle utrudniają czytanie, mimo że przed chwilą czytało się idealnie.
To bardzo się rzuca w oczy.
Książka nie spodobała mi się tak bardzo, jak się spodziewałam. Naprawdę nie rozumiem tego całego zachwytu.
Jednak mimo to uważam, że każdy powinien ją przeczytać. Jak wcześniej pisałam, jest na ważny temat, a wcale nie tak częsty w literaturze
i ostatecznie jest tam jakaś głębia naszego życia, tylko jest bardzo dobrze zakopana. Dla niektórych może być bardzo wzruszająca,
choć przyznaję się, że nie było ani jednego momentu, który mnie wzruszył, a tym bardziej takiego, w którym bym płakała. Czyta się ją szybko.
Jeśli ktoś się bardzo uprze, bez większego problemu przeczyta ją w jeden wieczór. Skłania nas do refleksji, ale też przygnębia.
Jest dość specyficzna.
gwiazd naszych wina

Dodaj komentarz