Do kin wchodzi właśnie ekranizacja tej znakomitej książki Kowalewskiego w reżyserii Janusza Majewskiego. Dobry to czas, by tę historię w literackim pierwowzorze czytelnikom odświeżyć. Jest to opowieść o tęsknocie, która ocaliła naród – tak autor definiuje pisaną przez cztery lata powieść. Tytuł wydanej w 2007 roku książki zaczerpnął Włodzimierz Kowalewski, twórca znakomitej antyutopii Bóg zapłacz! (2000) najprawdopodobniej z poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, nawiązując w ten sposób do wiersza stanowiącego część tomiku Dansing oraz dać wyraz dansingowemu klimatowi wpisanemu w życie kulturalne międzywojnia. Bo i temat tej opowieści z atmosferą balu ma wiele wspólnego tak, jak bardzo częste w książce bywają bezpośrednie aluzje do dwudziestolecia. Nostalgicznych, barwnie opisanych wypraw pamięcią przed 1939 rok w książce Kowalewskiego czytelnik nie przeoczy, posiadają one bowiem istotne znaczenie. Na kartach powieści pojawiają się wymienieni z nazwiska twórcy kultury tamtych czasów. Sądzę, iż przede wszystkim chodziło autorowi o zderzenie realiów późnych lat pięćdziesiątych, po odwilży z diametralnie odmienną i pozytywnie waloryzowaną rzeczywistością sprzed okupacji.

Najmocniejszymi stronami powieści Kowalewskiego są fabuła i opis. Odbiorca sugerując się konstrukcją świata przedstawionego, mógłby pisarzowi uwierzyć, że historia sprzed wojny sprowadzała się jedynie do nocnego życia w kawiarniach i lokalach. To książka szalenie muzyczna, więc można przymknąć na to oko. W jej muzyczności tkwi ogromny walor, bowiem czytając ją, słyszy się niemal jazzowe dźwięki i charakterystyczne dla tamtych czasów muzyczne aranżacje, czuje się gęsty klimat lokali z unoszącymi się w powietrzu smugami papierosowego dymu i oparami alkoholu, widzi się oczyma wyobraźni ludzi wirujących w ekstatycznym tańcu. Bo taniec Fabiana przepełnia ekstaza, to niedościgniony mistrz parkietu, o taniec z którym zabiegają wszystkie kobiety, a co za tym idzie, to też człowiek całą duszą oddany muzyce. I wyczuwa się w powieści tę muzyczno-erotyczną, duszną atmosferę.

Excentrycy na tle eksperymentalnej gatunkowo prozy współczesnej jest powieścią, która wyróżnia się przede wszystkim swoją staromodną fabularnością. Jak słusznie napisał jeden z krytyków, jest to książka ostentacyjnie niemodna. To narracja wręcz konwencjonalna, staroświecka, utrzymana w duchu klasycznych powieści, których w literaturze najnowszej coraz mniej. Przejrzysta, klarowna fabuła, z ostro zarysowanymi konfliktami, czasem ocieranie się zdolnego skądinąd prozaika o schematyczność, szczegółowo, acz stereotypowo odmalowana rzeczywistość, sprawiają, że powinowactw takiego sposobu literackiego snucia narracji należy szukać w dawnych tradycjach prozatorskich. Excentrycy nijak nie korespondują z prozą gatunkowo hybrydyczną, nieepicką, programowo antyfikcjonalną i niefabularną. I trzeba przyznać Kowalewskiemu, że po mistrzowsku potrafi opowiadać! Tak opowiadać, jak niewielu naszych prozaików. Jego formalny konserwatyzm stanowi poniekąd zaprzeczenie tendencjom wypracowanym w polskiej prozie najnowszej, a olsztyński pisarz trzyma się ściśle wytworzonego i sprawdzonego przez lata paradygmatu tworzenia literatury. I bardzo dobrze, bo nie wszyscy muszą mocować się z formą.

W powieści z roku 2007 uwidacznia się to, co w prozie Włodzimierza Kowalewskiego najistotniejsze, a mianowicie umiejętność spojrzenia z dystansem na sprawy istotne, niebanalne, potrzeba mówienia o człowieczeństwie bez patosu i popadania w trywialny ton społecznego zaangażowania, choć od tego zbawiennego dystansu zdarzały się w Excentrykach pisarzowi niewielkie odstępstwa. Te pozbawione dystansu partie powieści są wyraźnie słabsze, wkrada się w nie bowiem jakaś programowa tendencyjność w postrzeganiu PRL-u, lecz i tak niewielu pisarzy jest zdolnych dorównać mu, najoględniej mówiąc, w rozumieniu PRL-u właśnie. Choć mówi w Excentrykach Kowalewski o sprawach ważnych takich, jak kwestia wciąż żywej pamięci o wojnie, wysiedleniach, zbrodniach stalinowskich i prześladowaniach komunistycznego aparatu wymierzonych w antysystemową opozycję, narracja ta nie posiada patetycznego ciężaru. To akurat trafione rozwiązanie, które nie osłabia literackości tekstu historyczno-publicystycznym tonem, bo dość już w literaturze polskiej tej narodowej martyrologii.

Fabuła tejże niezwykłej powieści w upraszczającym skrócie wygląda następująco: Zima 1957. Opustoszały polski kurort, sypiące się pensjonaty, bieda i szarzyzna. Do Wandy – przed wojną lwowskiej dentystki i śpiewaczki jazzowej – która po powrocie z zesłania zamieszkała w Ciechocinku, przyjeżdża z Anglii starszy brat, jazzman Fabian, przed wojną grywający na transatlantykach. Tu ukłon pisarza w stronę Gombrowicza. Pytany, dlaczego wrócił do Polski, oznajmia tylko: Przyjechałem grać swing. I zaskakująco szybko znajdują się w jego otoczeniu ludzie, którzy chcą grać wraz z nim – młodzi bikiniarze z przygrywającego na potańcówkach zespołu, gardzący muzyką stroiciel fortepianów o nazwisku Zuppe, groteskowy literaturoznawca-amator, który w każdym poecie widzi pederastę, dystyngowany doktor Vogt – klarnecista, także amator, milicjant Stypa, który przed wojną był trębaczem. Do złożonego z miejscowych dziwaków big-bandu dołączają Wanda i tajemnicza femme fatale Modesta – postać z powieściowych kobiet dla mnie najbarwniejsza, choć też ocierająca się o schematyczny wizerunek niewiasty chłodnej, niedostępnej, traktującej mężczyzn z trudnym do przełamania dystansem. Wiele Fabian musiał włożyć wysiłku, by tę oszałamiającą kobietę na krótko zdobyć, a później na zawsze ją stracić. Nie ukrywam, że z zaciekawieniem śledziłem rozwój relacji pomiędzy Fabianem a Modestą. Osobliwą część powieści stanowią również dość pikantne, również przedwojenne pamiętniki Reichmana.

Wydawać by się mogło, iż książka Kowalewskiego zawiera wszystkie elementy charakterystyczne dla powieści popularnej. By rozszerzyć jej pole interpretacji, zagęścił olsztyński prozaik ten tekst nietuzinkowymi oraz niebanalnymi problemami, bez wątpienia godnymi refleksji i głębszego namysłu. Już wyżej zasugerowałam, jakiej natury to problematyka. Dla jednych dylematy, które zawarł Kowalewski w Excentrykach sprowadzą się do pytania, czy wypada grać skoczną, radosną muzykę, tańczyć i bawić się, w momencie, kiedy wciąż żywe są w pamięci niedawne, tragiczne wydarzenia; okupacja, Holokaust, sowietyzacja kraju. Czy można cieszyć się życiem wbrew ponurym, szarym i niebezpiecznym realiom lat pięćdziesiątych? Dla drugich będzie książka zwykłą fabułą osadzoną w połowie XX wieku. Początkowo czytelnik nie czuje grozy komunistycznego systemu, partyjni dygnitarze posiadają, że tak się wyrażę, ludzką twarz. Bynajmniej Kowalewski nie posiada nonszalanckiego stosunku do przeszłości. Dyskurs antykomunistyczny jest przejrzysty i nadto wyraźny, czasem wręcz drażni nachalnością i sprawia, że czytelnik odnosi wrażenie, jakby pisarz chciał na siłę przekazać swą wrogość i falę krytyki wymierzoną w miniony ustrój. A szkoda, bo książka miejscami z powodu takich zabiegów, popada w tendencyjność i niektórzy mogą się pokusić, by ją próbować upolitycznić. Trochę wiary w inteligencję odbiorcy panie Kowalewski!

Pominąwszy drobne uchybienia pisarza (nieznośnie momentami, stereotypowe ujmowanie peerelowskiej rzeczywistości, niewielkie wpadki merytoryczne), jest to książka całkiem przyzwoita. Na pewno docenią ją czytelnicy zanurzeni w opowieści, oddający się nietuzinkowym i ciekawym narracjom. Excentrycy to literacka afirmacja miłości do muzyki, poruszająca historia tytułowych ludzkich oryginałów, idących samodzielnie naprzeciw siermiężnej i szarej rzeczywistości, w której liryzm splata się z ironią (wskazywała na nią Marta Mizuro), a nostalgia z groteską. To smutna opowieść o ludziach złamanych przez wojnę (Fabian i Wanda) oraz o usilnej chęci normalnego życia w nienormalnym i wrogim jednostce ustroju, o graniu muzyki na przekór nieprzychylnej rzeczywistości. Finał powieści przynosi jednak obraz państwa opresyjnego, niegodzącego się na łamanie ustalonych dyrektywami norm. Pozwolenie na granie kapitalistycznego, zgniłego jazzu było jedynie chwilowe, tymczasowe.

To również, a może przede wszystkim książka o nostalgikach tęskniących za utraconym, minionym, zakorzenionym w przeszłości światem dwudziestolecia międzywojennego, za chwilami, które nie wrócą, a ożywić je i przywołać można jedynie grając swing, oddając się realizowaniu muzycznej pasji.

 

Excentrycy w zestawieniu z genialną powieścią Bóg zapłacz! wypadają nieznacznie gorzej, chociaż posiadają istotny walor, którego z kolei brakuje antyutopii z 2000 roku, a mianowicie fabularnej atrakcyjności. Tę książkę czyta się po prostu dobrze. Pomimo minimalnych niedociągnięć tekstu, jego fabularność nadrabia to, co w nim szwankuje. Przemilczę jednak te drobne minusy, które i tak chyba nadmiernie wypunktowałam i zgodzę się ze zdaniem przywołanej już przez mnie Marty Mizuro, że Excentrycy są potwierdzeniem pisarskiej klasy Włodzimierza Kowalewskiego.

421388-352x500

Dodaj komentarz