,,Pięćdziesiąt twarzy Greya” jest pozycją, której nigdy nie wzięłabym pod lupę, gdyby nie wielkie zainteresowanie, jakie wywołała.
To kolejne ciekawe zjawisko społeczne, bowiem nie każda obyczajówka zatrząsa rynkiem wydawniczym oraz sprzedaje się w milionach egzemplarzy. Gdzie tkwi klucz do popularności, pewna oryginalność, odrębność od innych dzieł?

Bohaterką i zarazem narratorką historii jest Anastazja – dziewczyna sympatyczna, nerwowa i czasem nieokrzesana, jednak odbierana pozytywnie przez otoczenie. Szara mysz, jakich wiele na tym świecie. Zakompleksiona i cicha, trzyma się z daleka od mężczyzn, nie starając się zabiegać o ich uwagę… przynajmniej do czasu, gdy przyjaciółka prosi ją o przeprowadzenie wywiadu z przystojnym, władczym i bogatym Christianem Greyem. Mężczyzna wyraźnie zaczyna ją podrywać, co budzi niepokój Anastazji. Czym zasłużyła sobie na uznanie tak wpływowego człowieka? Nie jest szczególnie ładna ani inteligentna, jej charakter również pozostawia wiele do życzenia. A jednak to ona – ona! – zostaje wybranką serca Christiana. Póki co, czytelnik pozwala jej się cieszyć i tkwić w błogiej nieświadomości. Dziewczyna jeszcze nie wie, że jej życie zostaje odmienione w sposób, o którym nigdy nawet nie śniła…

Na tym kończy się niewinna część fabuły. ,,Pięćdziesiąt twarzy Greya” nie wywołałoby takich emocji, gdyby obracało się tylko wokół nieszkodliwego romansu. Sensacja tkwi w tym, że Christian Grey uwielbia sprawować kontrolę nie tylko w pracy, ale i w łóżku.
Dla Anastazji, zwolenniczki bezpiecznego seksu (chociaż niekiedy jej reakcje i komentarze świadczą o zupełnej niedojrzałości emocjonalnej i nieznajomości tego słowa) jest to zupełna nowość. Kajdanki oraz inne wymyślne zabawki budzą początkowo jej sprzeciw i strach. Jest poniżana przez swojego mężczyznę, czasem bita. Wkracza w pełen doznań, zmysłowy świat – świat seksu.

,,Kicz dla mamusiek!” – krzyczy część czytelników. ,,Świetna lektura!” – dodaje druga. Przeglądając różne recenzje, zdawałoby się, że anty-fanów Greya jest zdecydowanie więcej, ale wyniki sprzedaży oraz popularność mówią same za siebie. Ta powieść się podoba.
Komu i dlaczego – to osobna kwestia.

Nie istnieje coś takiego jak obiektywna recenzja, dlatego ja również odpowiem się po jednej ze stron. Uważam, że książka E T James nie jest ani kompletnym gniotem, ani arcydziełem.

Na chwilę odsuńmy na bok ciekawostkę, że „50 twarzy Greya” to fanfik Zmierzchu.
Nie wiadomo, ile w tym prawdy. Wydawnictwo mogło zrobić wymyślny chwyt reklamowy, chociaż nie sądzę, żeby sam fakt aż tak znacząco wpłynął na sprzedaż. Problem tkwi gdzie indziej.

Zacznijmy od analizy głównej postaci. Naiwna, głupiutka, zakompleksiona, ale przede wszystkim: uniwersalna. Każda kobieta ma w sobie odrobinę takiej Any, ukrytej głęboko pod całą swoją pewnością siebie oraz przekonaniami. Bohater tragedii greckiej miał być ,,szlachetny i podobny do nas”. Oczywiście nadinterpretacją jest przypisywać tej biednej dziewczynie jakiś niesamowitych celów, jednakże nie jest złą osobą. Czytelnik nie może być wobec niej całkowicie bezwzględny. Czyli: szlachetna i podobna do nas, bowiem nie znam kobiety, która nie chciałby zaznać prawdziwej miłości, na dodatek ze strony przystojnego, inteligentnego mężczyzny. Nie będę się rozwodziła nad charakterem Christiana (chociaż może powinnam?), bo pozostawia wiele do życzenia, szczególnie w dalszych częściach trylogii.
Część osób może czuć złość, widząc, jak traktuje swoją partnerkę oraz dziwić się, że Ana się na to zgadza. Jednak… większość czytelniczek nie widzi w tym problemu. Z czego to wynika? Nie jestem psychologiem, niemniej jednak kłania nam się w pas pewna lektura: ,,Kobieta bez winy i wstydu” Wojciecha Eichelbergera. W skrócie, przewija się tam pewna teoria, że kobiety często czują się winne swojej seksualności i czepią masochistyczną przyjemność z poniżania ze strony mężczyzn. Na dodatek ta powieść świetnie trafiła w grupę docelową, czyli głównie kobiety w wieku dwudziestu do czterdziestu lat, które chcą poczuć się docenione, wejść w ten zmysłowy świat.

Nie mogę powiedzieć, że ta książka mi się podobała. Jest raczej przeciętna. Brak tu wysublimowanej uczty dla intelektu, uderza przede wszystkim emocjonalnie. Autorka pewnie sama nie spodziewała się sukcesu swojej powieści. Wykazała się (możliwe, że przypadkiem) inteligencją społeczną. Do wad mogę zaliczyć język – w książce naliczyłam tyle ,,kurek wodnych”, że dałoby się założyć hodowlę, a do pracy zatrudnić równie liczne stado świętych Barnab, którzy by je pilnowali.

Bardziej dociekliwym czytelnikom polecam samemu sięgnąć po książkę i wyrobić sobie własne zdanie. Chociażby tylko po to, żeby odpowiedzieć sobie te same pytania, które kierowały autorką tej recenzji, zanim przeczytała ,,Pięćdziesiąt twarzy Greya”.

piecdziesiat-twarzy-greya

Dodaj komentarz