Dawno nie sięgałem po fantastykę naukową i z tym większą ciekawością zabrałem się za Dżunglę. Zaskoczyła mnie, znacznie przewyższając moje oczekiwania.

Pierwsze, co przykuło moją uwagę poza polskim autorem i Wydawnictwem, które ma ciekawy wachlarz propozycji, była okładka.
Marsjańska ruda mgiełka skontrastowana z roślinami?

W ogóle skąd dżungla? Roślinność? Przecież to wymaga wody, a ta przysłowiowa woda na Marsie to nieomal temat legend i teorii spiskowych. Już sam pomysł na fabułę podsycił więc moją ciekawość.

Pierwsze skojarzenie po pierwszych paru linijkach – „Tańczący z wilkami” Blake’a i „Pułkownik Dunbar czuł się połknięty.” Tak jak książka Blake’a, tak i tu treść otworzyła szeroko paszczę – i połknęła.
Odległa przyszłość, ludzkość żyjąca na Marsie. Technologia poszła do przodu – choć z czasem dowiadujemy się, że nie wszędzie i nie zawsze do przodu. No właśnie – pierwszy element, który jest dla mnie dużym plusem, czyli umiejętne dawkowanie świata z całą jego złożonością.
Nie dostajemy po głowie obuchem niezrozumiałych dziwności, ale poszczególne nowinki, wynalazki, fauna, flora, dobrze skonstruowana historia geopolityczna pojawiają się stopniowo, niejako przy okazji rozwoju fabuły. Początkowo nie pędzi ona zresztą w zawrotnym tempie, pozwalając wczuć się w warunki życia na Marsie i stosunki społeczne.

Tu drugi plus – dobrze odmalowane poczucie osamotnienia, izolacji, opuszczenia przez Ziemian, które odbija się zarówno na słabej kondycji psychicznej mieszkańców Czerwonej Planety, jak i na strukturze relacji międzyludzkich, Trudno tam chyba uświadczyć stałości uczuć, przywiązania, o legalizacji związków nie mówiąc. W początkowej fazie w fabule sporo też zmysłowości i bardzo swobodnego podejścia do tematu seksualności – stąd moje małe zastrzeżenie do określenia kolonii artystów jako przyciągającej swobodą seksualną. Jeszcze większą swobodą?
Wrażenie to jednak ulega zatarciu wraz z rozplataniem się wątków – nie mamy tu jednego bohatera, co daje dość szerokie spojrzenie na całokształt wydarzeń. Poza tym wątki te zaczynają się zazębiać i splatać, a z czasem okazuje się, że jak w dobrym kryminale każdy szczegół ma znaczenie. Nie jest to chyba przypadkowe, bo zarówno tytułowa dżungla, jak i tajemniczy projekt naukowy są zagadkami, których rozwiązanie zajmuje dość ważną pozycję w pomyśle na powieść.

Fantastyki naukowej naczytałem się dość dawno, głównie opowiadań i powieści Philipa K. Dicka, więc podchodziłem do Sypenia raczej spodziewając się wysypu technologicznych nowinek i czegoś bardziej… militarnego? Zostałem mile zaskoczony, bo dostałem thriller z dość dużą dbałością o szczegóły, w którym akcja nabrawszy tempa, zaczyna pędzić niczym walec. Dodatkowo nie jest to rozwój oczywisty, a gdy już zaczynamy wewnętrznie triumfować, że czegoś tam się domyśliliśmy – zaskakuje nas zwrotem, rozwinięciem, nowym połączeniem faktów.

Jest coś w tej książce, co zasysa naszą uwagę – i 400 stron pochłaniamy w dużym tempie.

Kolejnym – może drobnym, ale ciekawym elementem – są znane nazwiska przemycane jako nazwy miast, albo wprost. Zapewne nie skojarzyłem wszystkich, ale przynajmniej jedno dało mi do myślenia – przecież to ważny trop był!

Sporo tu w tle rozważań o cywilizacji, demokracji, organizacji życia społecznego, religiach. No i ten Budda, ale nie tylko, wnosi filozofię i pytania o istotę bytu, świadomości.
Świeża, porywająca lektura – oby tak dalej!
Dżungla-dariusz-sypień-recenzja-ksiazki-okladka

 

Dodaj komentarz